-
Rząd Nowej Południowej Walii tworzy Wielki Park Koali, chroniący 476 tys. hektarów lasów i dający schronienie zagrożonym gatunkom.
-
Tymczasowe wstrzymanie wyrębu drzew uderza w lokalny przemysł drzewny, ale oferowane są programy wsparcia i środki na rozwój turystyki.
-
Projekt ma szansę uratować populację koali, ale sukces wymaga także dalszych działań poza granicami parku i ścisłej współpracy wielu stron.
-
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
„Koale są zagrożone wyginięciem w naturze w Nowej Południowej Walii. To nie do pomyślenia. Wielki Park Koali ma to odwrócić” – mówi premier australijskiego stanu Chris Minns. Przyznaje jednak, że zmiana nie będzie bezbolesna i na pewno spotka się ze sprzeciwami. Tymczasowe wstrzymanie wyrębu uderzy w 6 z ponad 25 tartaków w regionie i około 300 etatów. Dlatego zapowiedziano dla nich wsparcie: dopłaty do pensji, pieniądze na bieżące koszty firm, bezpłatne poradnictwo finansowe, prawne i psychologiczne, szkolenia. Jest też 6 mln dolarów na rozwój turystyki i drobnego biznesu, tak by nowe, „koalowe” oblicze regionu szybko przełożyło się na miejsca pracy.
Ten jeden, wielki obszar chroniony ma połączyć rozrzucone dziś płaty lasu w ciągłe pasmo siedlisk. W takim krajobrazie koale mają po prostu większe szanse dożyć starości: mogą wędrować między „drzewami – stołówkami”, ominąć ruchliwe drogi, znaleźć cień i wodę w czasie upałów. Według rządu park będzie schronieniem dla ponad 12 tys. koali, 36 tys. wolatuch (szybujących, nadrzewnych torbaczy) i ponad stu innych gatunków zagrożonych – od sowicy wielkiej (dużego gatunku sowy) po ssaki lotokotowate.
WWF-Australia nazywa decyzję „zmieniającą grę”. „Liczebność koali w Nowej Południowej Walii spadła o ponad połowę między 2000 a 2020 rokiem przez wylesianie, suszę, choroby i wielkie pożary. Ten park to szansa, by odwrócić tragedię i do 2050 r. zdjąć koale z listy gatunków zagrożonych” – mówi prezes WWF Dermot O’Gorman. Minister środowiska Penny Sharpe dodaje: „To marzenie sprzed ponad dekady. Zapewni, że koale przetrwają, i że nasze wnuki będą mogły je zobaczyć w naturze”.
-
Odkryli zupełnie nieznanego ssaka. I natychmiast okazało się, że wymarł
-
Nieudane przeniesienie zagrożonych koali. Umarło kilka zwierząt
Co park realnie zmieni – i czego sam nie załatwi
Populacja koali spada w niemal całej Australii. Najmocniejsze spadki od lat notują wschodnie stany: Queensland, Nowa Południowa Walia i Australijskie Terytorium Stołeczne. Tu kumulują się główne zagrożenia: utrata i pofragmentowanie lasów (urbanizacja, wycinka), choroby (zwłaszcza chlamydioza), kolizje z autami, ataki psów oraz fale upałów, susze i pożary. Inaczej bywa na południu – w części Victorii i Australii Południowej część populacji jest stabilna, a lokalnie bywa nawet zbyt liczna. Nawet tam jednak pożary lasów potrafią błyskawicznie zdziesiątkować zagrożone zwierzęta.
Największym wrogiem koali wciąż jest utrata siedlisk. Park zatrzymuje wycinkę tam, gdzie koale naprawdę żyją i żerują, a z poszatkowanych siedlisk stworzy jeden, działający ekosystem. Do tego dochodzi lepsza ochrona przeciwpożarowa. Po tzw. „Czarnym Lecie” 2019/2020 nikt w Australii nie ma złudzeń: pożary mogą w kilka tygodni zniszczyć to, co budowano latami. Park nie jest przeciwpożarowym murem, ale pozwala planować działania „z głową”: miejscowe, kontrolowane wypalenia tam, gdzie to potrzebne; szybkie reagowanie na ogniska pożarów; drogi ewakuacji i procedury ratowania zwierząt.
Jest też druga strona medalu: park nie neutralizuje wszystkich ryzyk. Zmiana klimatu już teraz osłabia lasy. Mniej deszczu, więcej upałów, liście o niższej zawartości wody. Koale schodzą wtedy na ziemię, by się napić, a tam czekają psy i samochody. Tego park nie załatwi sam. Potrzebne są przejścia dla zwierząt nad i pod drogami, ogrodzenia naprowadzające, niższe limity prędkości w korytarzach migracyjnych i egzekwowanie przepisów. Do tego edukacja właścicieli psów i obowiązkowe używanie przez nich smyczy.
Nie da się też pominąć turystyki. Park przyciągnie ludzi – i dobrze, bo kontakt z przyrodą to paliwo poparcia społecznego dla ochrony. Ale turystyka potrafi pomagać albo szkodzić. Christine Hosking, biolog ochrony przyrody z Uniwersytetu Queensland, ostrzega: „Przecinanie lasu nowymi trasami czy stawianie obiektów turystycznych może fragmentować siedliska i płoszyć płochliwe zwierzęta”. Recepta jest prosta: krótkie, dobrze poprowadzone ścieżki zamiast gęstej sieci; ograniczenia ruchu aut; lokalni przewodnicy, którzy uczą i pilnują zasad.
Według Hosking park jest „wielkim zwycięstwem dla różnorodności”, ale to dopiero pierwszy krok. Poza granicami parku koale też potrzebują bezpiecznych miejsc. Dlatego trzeba szybko i w całości wdrożyć krajowy plan odtwarzania populacji koali: powiększać obszary chronione, odtwarzać zniszczone siedliska, czynnie wspierać populacje (np. szczepieniami przeciw chlamydii), a przede wszystkim wbudować realną ochronę koali w planowanie przestrzenne. Czyli koniec z wydawaniem pozwoleń na inwestycje, które przecinają korytarze ekologiczne; koniec z nowymi drogami bez przejść dla zwierząt.
A skąd pewność, że to wszystko zadziała?. Pewności nie ma, ale są twarde przesłanki. W 2016 r. panel piętnastu ekspertów szacował, że populacje koali skurczyły się o ok. 24% w trzy pokolenia, a bez zmiany kursu skurczą się o kolejne 24% w następnych trzech. Potem przyszły rekordowe susze i „Czarny Lato”, podczas którego pożary zniszczyły ogromne obszary lasów i zabiły miliony zwierząt. Z drugiej strony, nauka idzie do przodu: trwają testy szczepionek przeciw chlamydii (to choroba, która potrafi zatrzymać rozród koali), sadzonych są też setki tysięcy młodych drzew które mają tworzyć dla koali korytarze migracyjne. Programy takie jak Koala Friendly Carbon Initiative łączą sadzenie lasów z finansowaniem klimatycznym po to, by zrobić z ochrony przyrody projekt na pokolenia, a nie na rok wyborczy.

Park jest potrzebny, bo bez niego puzzle siedlisk nie złożą się w całość. Ale o sukcesie zadecydują drobiazgi: czy wycinka zniknie z tych lasów naprawdę i na zawsze; czy ruch turystyczny będzie prowadzony po mądrych ścieżkach; czy drogi dostaną przejścia dla zwierząt; czy psy w kluczowych strefach będą obowiązkowo wyprowadzane na smyczy; czy kolejne gminy wbudują ochronę koali w swoje plany; czy poza parkiem powstaną następne „bezpieczne wyspy”; czy w zarządzaniu usiądą przy jednym stole rząd, naukowcy, strażnicy i lokalne społeczności.
„Ratowanie koali oznacza stawianie potrzeb natury ponad nasze wygody” – pisze Hosking. Stawka jest jasna. Albo w 2050 r. dzieci, które dziś uczą się czytać, podniosą wzrok i zobaczą w koronach eukaliptusów śpiącą koalę, albo będą oglądać ją tylko w starych filmach.