Politycy ludowców, pytani przez Interię o rolę ich partii w rekonstrukcji rządu, zachowują spory optymizm. Nie będą w niej tak poszkodowani jak Polska 2050, nie walczą też do ostatnich chwil o tyle rzeczy co Lewica. Nie spoczywa też na nich tyle odpowiedzialności co na Koalicji Obywatelskiej.
– Nasze działki rządowe są bardzo ważne i – tak uważam – dobrze zorganizowane – argumentuje polityk ludowców z rządu. Te działki to – przypomnijmy – resorty obrony narodowej (Władysław Kosiniak-Kamysz), infrastruktury (Dariusz Klimczak), rolnictwa (Czesław Siekierski) oraz rozwoju i technologii (Krzysztof Paszyk).
– Widocznie premier Tusk nas bardzo lubi. Ale nikt nie jest nigdy spokojny. To jest święte prawo rekonstrukcji – żartuje w rozmowie z Interią inny polityk PSL, związany z rządem, gdy zauważamy, że to ludowcy mogą spać spokojnie przed zaplanowanymi na 23-25 lipca zmianami w rządzie.
Tajemnica sukcesu? Tu nasi rozmówcy są zgodni. – Znamy się z Platformą od wielu, wielu lat. Jesteśmy de facto od 19 lat w koalicji. Znamy swoje wzajemne oczekiwania i wzajemnie na nie reagujemy. Jest ta obustronna umiejętność współpracy – tłumaczy nam osoba z władz PSL.
Resort rozwoju i technologii „na odstrzał”
Cudów jednak nie ma, nawet PSL w ramach rekonstrukcji – jak to ujmują nasze źródła – „będzie musiało się trochę posunąć”. Ludowcy wiedzą już też, co konkretnie są gotowi poświęcić. – Ministerstwo Rozwoju i Technologii nie przetrwa. Zostanie podzielone między dwa nowe super resorty: gospodarczy i energetyczny – mówi nam dobrze zorientowana osoba z władz partii. Zapewnia przy tym, że „minister Paszyk będzie służył dalej państwu, tylko w innej formule”.
– Tak to może wyglądać, to na dzisiaj bardzo prawdopodobny scenariusz. Nie jest tajemnicą, że w ramach tej rekonstrukcji będzie duże skupienie na gospodarce i energetyce – dodaje inny prominentny polityk ludowców.
W rządzie dowiadujemy się natomiast, że chociaż powyższy scenariusz wydaje się obecnie najbliższy realizacji, to „wszystko jest jeszcze w grze i im bliżej tej rekonstrukcji, tym wszystko jest dynamiczniejsze”. – To jest efekt tego, jak wielu mamy koalicjantów – wzrusza ramionami nasze źródło w rządzie. – Patrząc historycznie na różne rekonstrukcje, zawsze były jakieś niespodzianki, teraz też będą niespodzianki – słyszymy.
Jeśli taka „niespodzianka” miałaby ostatecznie ocalić Ministerstwo Rozwoju i Technologii, to nasi rozmówcy wskazują na dwie kwestie. Pierwsza dotyczy tego, że MRiT skupia wiele technicznych kwestii – jeden z naszych rozmówców wymienia m.in. nadzory budowlane, dozory techniczne, dozory geodezyjne – które choć są mało medialne i trudne merytorycznie, to ktoś musi się nimi zająć.
Widocznie premier Tusk nas bardzo lubi. Ale nikt nie jest nigdy spokojny. To jest święte prawo rekonstrukcji
Drugą kwestią jest to, że skoro rekonstrukcja ma usprawnić działanie rządu i zaowocować szybszymi reformami, to nie można „przeładować” żadnego resortu. Ani Kancelarii Premiera, do której i tak trafi sporo tematów, którymi dotychczas zajmowali się ministrowie bez teki. – KPRM nie jest z gumy. Żeby nagle nie okazało się, że KPRM, która w dużej mierze zajmuje się obsługą procesu legislacyjnego przy Radzie Ministrów, sama stanie się wielką, niesterowną kobyłą – przestrzega nasze źródło w Kancelarii Premiera.
MON chce zachować swoje wpływy
Ludowcy grają też jednak o coś jeszcze. Chodzi o utrzymanie kontroli nad państwowymi spółkami podlegającymi pod kierowane przez ministrów z PSL resorty. Dotyczy to przede wszystkim Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Infrastruktury. Wszystko z powodu trwających w rządzie przymiarek do przeniesienia kontroli nad kluczowymi państwowymi spółkami do KPRM pod osobistą „kuratelę” premiera Donalda Tuska.

Właśnie z tego powodu głośno jest dziś w rządzie i Koalicji 15 Października o możliwej likwidacji Ministerstwa Aktywów Państwowych (MAP). Resort bez wspomnianych aktywów, a tymi są państwowe spółki, straciłby bowiem rację bytu.
PSL zależy na tym, żeby MON nie straciło wpływu na Polską Grupą Zbrojeniową (PGZ). Obecnie kontrolę właścicielską nad PGZ z ramienia skarbu państwa sprawuje MAP, ale MON ma nad koncernem nadzór w zakresie bezpieczeństwa państwa i obronności. A jest o co walczyć, bo PGZ to prawdziwy gigant, jeden z największych koncernów obronnych w Europie. Skupia ponad 50 spółek, a w kolejnych ponad 30 ma udziały. Koncentruje się na obszarach obronności, przemysłu stoczniowego i nowych technologii.
– Nie zakładam, żeby MON miał oddać premierowi PGZ. Pamiętajmy, że KPRM ma dużo swojej roboty, niejednokrotnie trudnej, więc nie można tam upakować wszystkiego i liczyć, że to będzie działać. Na mój nos PGZ zostanie przy MON i przy Kosiniaku-Kamyszu – słyszymy od dobrze zorientowanego polityka ludowców.
Nasi rozmówcy podkreślają, że kluczowa w tej kwestii może być mocna pozycja Władysława Kosiniaka-Kamysza w rządzie, dobra ocena jego pracy przez premiera, a także dobre osobiste relacje z szefem rządu.