-
Wizyta prezydenta Karola Nawrockiego u Donalda Trumpa budzi kontrowersje przez konflikt pomiędzy Kancelarią Prezydenta a rządem.
-
Zdaniem Rosatiego delegacja prezydencka jest zbyt mało doświadczona, co może utrudnić negocjacje z trudnym partnerem jakim jest Trump.
-
Cała rozmowa z Dariuszem Rosatim na stronie głównej Interii
Łukasz Szpyrka, Interia: Po miesiącu od zaprzysiężenia prezydent Karol Nawrocki spotka się w USA z Donaldem Trumpem. Jakie ma pan oczekiwania do tej wizyty?
Dariusz Rosati, były minister spraw zagranicznych: – Liczę, że ta wizyta przyczyni się do umocnienia bezpieczeństwa Polski w wymiarze militarnym, politycznym, energetycznym. To najważniejsza sprawa. Liczę też, że prezydentowi Nawrockiemu uda się przekonać prezydenta Trumpa co do konieczności zawarcia sprawiedliwego pokoju na Ukrainie, czyli takiego, w którym agresor nie zostanie nagrodzony, a interesy ofiary zostaną wzięte pod uwagę. To są dwie wiodące sprawy.
Tyle tylko, że w Polsce dyskusja dotycząca meritum sprawy schodzi na dalszy plan, bo znów ugrzęźliśmy w polsko-polskiej wojence.
– Mam nadzieję, że tarcia między Kancelarią Prezydenta a rządem nie wpłyną na to, by skutecznie zabiegać o polskie sprawy. Są jednak wyjątkowo nieroztropne.
Kiedy pan był ministrem spraw zagranicznych problemu nie było, bo głową państwa był Aleksander Kwaśniewski reprezentujący ten sam obóz polityczny. Teraz tarcia są nieuniknione?
– Patrzę na to z niepokojem i zgorszeniem. W imię wewnętrznej walki polskiej mamy do czynienia z atakami ze strony KPRP na rząd i ministra spraw zagranicznych. To strzelanie sobie w kolano. Cały świat to widzi. Obserwowaliśmy np. ten cyrk z ujawnieniem notatki MSZ, do czego doszło z Kancelarii Prezydenta.
Jest pan pewny? KPRP przekonuje, że wyciek musiał nastąpić z MSZ.
– Tylko jaki interes miałby w tym MSZ? KPRP zaczęła o tym mówić wyśmiewając zresztą formę notatki. Ujawnienie tego to jakaś dziecinada. Dochodzi do tego, kiedy mamy nowego prezydenta, niedoświadczonego w sprawach międzynarodowych. Mamy nową kancelarią, w której tylko minister Marcin Przydacz miał poważne doświadczenia ze sprawami międzynarodowymi. Cała reszta to działacze pisowscy z różnych szczebli albo koledzy Nawrockiego z IPN. To nie są ludzie przygotowani do poważnej, dyplomatycznej pracy. A ta wizyta i ten program to nie jest samograj, ale potężne wyzwanie.
Uważa pan, że prezydencka delegacja sobie nie poradzi?
– Znamy stanowisko Trumpa w stosunku do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego i jego ciągoty, by w tych przepychankach brać stronę Putina. Prezydent Nawrocki, jadąc do USA, powinien wykorzystać cały aparat MSZ, gdzie zgromadzone są głębokie informacje, historia stosunków relacji. Tego nie ma w Kancelarii Prezydenta. Powinno być też pełne wsparcie ambasady w Waszyngtonie, ale widzimy demonstracyjne odcięcie się od tej placówki.
Bogdana Klicha zabrakło we wtorek podczas powitania Nawrockiego w USA.
– Zasadą, regułą dyplomatycznych spotkań głów państw jest to, że obecny jest przedstawiciel rządu. Partner musi wiedzieć, że prezydent nie mówi tylko w swoim imieniu, ale mówi w imieniu władz Rzeczpospolitej. Nawrocki sam osłabia swoją pozycję, siadając przed Trumpem bez obecności przedstawiciela rządu.
Wiceszef MSZ Marcin Bosacki tłumaczył, że Bogdana Klicha zabrakło na powitaniu Nawrockiego, bo we wtorek towarzyszył ministrowi Radosławowi Sikorskiemu w Miami.
– Kancelaria Prezydenta nie przewidziała go w składzie delegacji. Nie jest tak, że na kilka godzin przed wizytą zawiadamia się w formie: „Panie Klich, niech pan dołączy do delegacji”. Nie, skład delegacji był przygotowywany przez Kancelarię Prezydenta, a MSZ nie dostał zaproszenia. Bogdan Klich też nie dostał zaproszenia, więc co miał robić? Pojechał na spotkanie ze swoim szefem w Miami, co jest oczywiste. Pamiętajmy jednak, kto w tym przypadku rozdaje karty. Niepokoi mnie, a wręcz irytuje, że KPRP nie zdaje sobie sprawy, że wysłanie niedoświadczonego Nawrockiego samego, z pierwszą wizytą, bez dokładnego rozpoznania, co mogłoby zapewnić MSZ, naraża go na uderzenie o rafy.
– Trump jest trudnym rozmówcą. Trzeba wiedzieć, jak z nim rozmawiać, kiedy go chwalić, ale też prowadzić rozmowę tak, żeby nie przedobrzyć. Jest też zmiennym rozmówcą. Trzeba wiedzieć, co mówił wczoraj, przedwczoraj, miesiąc temu i pół roku temu. Wszystko to jest w MSZ, z czego mogła korzystać kancelaria, ale tego nie zrobiła. To bardzo rozczarowujące.
Przedstawiciele prezydenta tłumaczą, że obecność np. Radosława Sikorskiego w składzie delegacji osłabiłaby polską pozycję negocjacyjną.
– Kompletnie tego nie rozumiem. Jakim cudem?
W dużym skrócie: zdaniem KPRP Trump nie lubi Sikorskiego.
– Trump może nie lubić Sikorskiego, może nie lubić Tuska, ale wie, że to rząd podejmuje decyzje w Polsce. Nawrocki nie będzie mógł nic obiecać. A jeżeli coś obieca, to rząd może to podważyć. Trump doskonale zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z partnerem, który nie ma przełożenia na rząd. Dziwi mnie, że ludzie prezydenta tego nie rozumieją. Na taką wizytę zawiesza się wszystkie wojenki i złośliwości. A jeśli ludzie prezydenta w to brną, świadczy to o małostkowości tej kancelarii. Oni w imię tego, by dać prztyczka Sikorskiemu czy Tuskowi, jadą na spotkanie do Trumpa w składzie amatorów. To zupełnie tak jakby na Real Madryt wysłać Znicz Pruszków. To jest amatorszczyzna. Cały świat to widzi, bo np. Le Figaro wyłapało to w sposób oczywisty pisząc, że Polska jest rozdarta i nie ma siły przebicia, bo dwie gałęzie władzy wykonawczej po prostu się ze sobą spierają.
Da się ten spór w jakiś sposób zakończyć? Może pomogłaby decyzja dotycząca wspomnianego Klicha, czyli zastąpienie go kandydatem kompromisowym między MSZ a KPRP?
– Można poszukiwać gestów, ale pamiętajmy, że to nie prezydent ustala politykę zagraniczną, a zatem nie prezydent decyduje o tym, kto ma być gdzie ambasadorem. To ważna instytucja, która pomaga realizować polską politykę zagraniczną wyznaczaną przez centralę w Warszawie. Podpisy prezydenta mają w zasadzie charakter rytualny, ceremonialny. To jedynie kwestia szacunku dla głowy państwa. Tutaj mamy do czynienia z małostkowością. Ale wracając do wizyty w USA: prezydent pozbawia się pomocy lokalnej ambasady i całego aparatu MSZ, żeby pomogli mu w rozmowie z trudnym partnerem. To nie jest dobry pomysł.
Zmierzajmy do konkluzji. Jakie będą efekty wizyty Karola Nawrockiego w USA?
– Wiele zależy od tego, w jakim humorze będzie Donald Trump. On może zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę i być może zechce pomóc Nawrockiemu. Być może złoży jakąś obietnicę. Gdyby np. w ramach ogólnego zmniejszania zaangażowania wojsk amerykańskich w Europie powiedział, że Polska dostanie dodatkowych żołnierzy, to będzie wielki sukces. A teraz daleko idące oczekiwania: jeśli Nawrockiemu uda się przekonać Trumpa, by USA nałożyły sankcje na Putina i Rosję, to byłby gigantyczny sukces. Putin mami Trumpa, brata się właśnie z półautorytarnymi przywódcami, największymi rywalami USA, co Trump po Alasce powinien odebrać jako policzek. Gdyby Nawrockiemu udało się wykorzystać ten moment, a do tego jest potrzebna bardzo zgrabna dyplomacja, to oczywiście byłby sukces i biłbym mu brawo. Nawrocki natomiast nie może obiecać, że np. zbuduje elektrownię atomową albo kupi kolejne F-35, bo to przecież kompetencja rządu. Niestety, sam sobie związał ręce.
Rozmawiał Łukasz Szpyrka
-
Wiceszef MSZ dosadnie, chodzi o wizytę Nawrockiego. „Wymogi zostały złamane”
-
Nawrocki już w Waszyngtonie. Symboliczny gest Amerykanów, szczegółowy plan