Ukraina zgodziła się na zawieszenie broni. Nie wiadomo, do jakiego stopnia były to jej warunki, na ile warunki wymuszone, ale Kijów dał jasny sygnał: wypełnia zalecenia Trumpa. Przywrócono współpracę wywiadowczą i dostawy broni. Teraz kolej na Rosję.
Jeszcze niedawno cała Europa, zaszokowana powtarzaniem przez Donalda Trumpa i jego ekipę rosyjskiej propagandy i naciskami wywieranymi przez nią na Wołodymyra Zełenskiego, zaczęła wieszczyć koniec świata, jakim go znamy. Widziała w tych naciskach i zmianie retoryki wobec Rosji na bardziej dialogową i pozytywną zmianę sojuszy i rozpad Zachodu jako bloku polityczno-militarnego.
Zaczęła zwierać szeregi i myśleć o własnym bezpieczeństwie niezależnie od USA, które – tak na to patrzono – występują obecnie razem z Rosją przeciwko Ukrainie. Ale jeśli Rosja zacznie w sprawie pokoju kluczyć – bardzo możliwe, że wrócimy do ustawienia Europa plus USA za Ukrainą przeciw Rosji.
Wygląda więc na to, że „koniec świata takiego, jakim go znamy” – jest odroczony. Przynajmniej na jakiś czas.
Można, oczywiście i słusznie, zżymać się na wprowadzanie zasad biznesowych negocjacji do polityki. Przestać bezwzględnie ufać Stanom Zjednoczonym oraz, co godne i sprawiedliwe, rozbudowywać europejski potencjał obronny oraz zacieśniać polityczny. Ale w obecnym kontekście jaśniejsze stają się słowa byłego premiera Wielkiej Brytanii, mocno proukraińskiego, ale i nieodżegnującego się od związków i porównań z Donaldem Trumpem, który od jakiegoś już czasu oskarżał Ukrainę o wywołanie wojny: „oczywiście, że to Rosja napadła na Ukrainę. Ale pomóżmy prezydentowi USA zawrzeć pokój”.
Boris Johnson, bo o nim mowa, sugerował w ten sposób, że naciski na Ukrainę, nawet te najsilniejsze, są przede wszystkim negocjacyjną presją i nie muszą oznaczać stawiania świata na głowie. Niezależnie od tego, czy administracja USA zamierza na poważnie i na dłuższą metę robić „odwróconego Kissingera” vel „odwróconego Nixona” i próbować wejść w jakiś rodzaj antychińskiego sojuszu z Rosją, by Kreml od Pekinu odkleić.
Rosja, jak się zdaje, od początku tych bieznesowo-dyplomatycznych wolt zachowywała ostrożność. W rosyjskiej prasie widać było, owszem, coś w rodzaju euforii, ale raczej punktowo triumfalistycznej, pod hasłem „słychać wycie Gejropy – znakomicie”.
Podkreślano jednak trumpowską zapowiedź ogromnych sankcji na Rosję, jeśli ta nie będzie dążyła do „prawdziwych negocjacji” z Ukrainą. Obawiano się, że Stany raczej tu jednak coś szykują i trzeba na ich umizgi patrzeć uważnie, bowiem żadną tajemnicą nie jest, że Donald Trump chce zakończyć wojnę jak najszybciej. I wcale niekoniecznie na najlepszych dla Rosji warunkach i tyle. I jest mocna obawa, że nacisk na Moskwę nie tylko wróci, ale wręcz się zwiększy.
Na Ukrainie patrzono na wszystko, oczywiście, również z wielkim napięciem. Nie tylko wstrzymanie pomocy wojskowej oraz współpracy wywiadowczej USA z Ukrainą zrobiło tu wrażenie. Wiedziano bowiem, że to, co Trump próbuje robić w sprawie rosyjsko-ukraińskiej wojny, robił wcześniej w Afganistanie. Negocjował bezpośrednio z talibami, bez udziału proamerykańskiego rządu w Kabulu, od którego również uzyskał, notabene, koncesję na wydobycie kopalin. Trump w negocjacjach z Talibami zgadzał się na wiele, chcąc po prostu uzyskać zawieszeni broni.
Poza tym żadnym odkryciem jest, że Trump, jako biznesmen, myśli w kategoriach finansowych i drażniło go, że USA wydaje gigantyczne pieniądze, chroniąc ludzi, „o których nikt nie słyszał” z jakichś „shithole countries”.
I to podejście się nie zmienia: w czasie ostatniego wystąpienia przed Kongresem Donald Trump jako przykład marnotrawstwa finansowego demokratów wymienił udzielanie wsparcia Lesotho, afrykańskiemu państwu, które potraktował (a sądząc po radosnej reakcji sali – jego zwolennicy również) jako w zasadzie nieistniejące, nieliczące się państewko, w którym mieszkają nieważni ludzie, których życie i los nie mają żadnego znaczenia.
Dlatego Trumpowi nie zależało na proamerykańskim rządzie Afganistanu, który to rząd przecież Amerykanie zainstalowali i za który odpowiadali. Afganistan padł i dziś rządzą w nim talibowie. Za upadek Trump winą obarczył Bidena.
Elon Musk jako zły policjant
Czy Biden mógł wszystkiemu zapobiec – trudno powiedzieć. Tak czy inaczej była to inna sprawa i inna odpowiedzialność. W tym kontekście warto się zastanowić, czy wpisy Elona Muska, który na własnym portalu X namawia na przykład do opuszczenia NATO przez USA – nie są zaprojektowane w polityczno-biznesowej wizji administracji Trumpa jako rola „złego policjanta”.
Jeśli tak – to ten „zły policjant” działa. Na Ukrainę – być może. Ale przede wszystkim – na polską opozycję, która wobec Trumpa i jego administracji zdaje się zajmować stanowisko: „wiemy, że to chimeryczny i przemocowy wariat, Potop, Sodoma, wiadomo, ale musimy go wychwalać, bo nam też może zrobić krzywdę”. A do nieco bardziej subtelnej i asertywnej postawy polskiego rządu podejście mają wręcz histeryczne.
Jak klasyczni, samoponiżający się słudzy fabularnego czarnego charakteru: śmierciożercy płaszczący się przed wymagającym tego Voldemortem czy wampirzydło niskiego rzędu Renfield pomiatany przez Drakulę.
Rzecz w tym, że tacy pełzający w pyle „sojusznicy” przez gwaranta ich bezpieczeństwa szanowani nie są. I ani wystawanie przez godzinę przed drzwiami „pana i władcy”, by uzyskać parominutową audiencję, ani lizusowskie entuzjastyczne podskakiwanie podczas jego przemówienia, ani ciągłe syki „nie odzywajcie się, bo nas zgubicie” – bezpieczeństwa Polski nie poprawią.
Jeśli bowiem sojusz wojskowy polegający na tym, że USA wysyła żołnierzy, by ginęli w naszej obronie, naprawdę miałby zależeć od wpisów na X i kaprysu oraz chwilowego humoru władcy USA, to byłby naprawdę nic niewart. PiS powinien więc chyba zatem czynić to, co sam zaleca: wstać z kolan.
I w ogóle przestać się zachowywać jak dzieci. Bo na razie wygląda to tak, że gdy Pete Hegseth idzie biegać w samym dresie zimą – popierany przez PiS kandydat na prezydenta Nawrocki najpierw opowiada o tym w głębokim podnieceniu, jak gdyby opowiadał o zachowaniu idola na koncercie, a potem sam robi sobie foty w dresie. Gdy Donald Trump w Kongresie pyta, czy pokój na Ukrainie (bez żadnych gwarancji bezpieczeństwa) „nie jest piękny” – o to samo, tymi samymi słowami, pyta dzień później były minister edukacji Przemysław Czarnek.
Gdy sekretarz stanu Marco Rubio idzie do TV z krzyżem popielcowym na czole – Patryk Jaki również wrzuca na socjale fotkę z krzyżem popielcowym na czole. A biorąc pod uwagę, że w Polsce zwyczaju rysowania sobie popiołem krzyża na czole nie ma, należy podejrzewać, że Jaki musiał w trybie „zrób to sam” spalić w popielniczce jakąś kartkę papieru, by uzyskać popiół do namalowania krzyża.
Inna sprawa, że Musk się w roli „złego policjanta” czuje się nadzwyczaj dobrze. I nawet jeśli jego gest „salutowania sercem” w mocno rzymskim stylu nie miał, jak sam Musk zapewnia, nic wspólnego z faszyzmem, to jego stawianie się pozycji „nadczłowieka” wobec „małego”, gorszego człowieka, jak nazwał polskiego ministra spraw zagranicznych, budzi już jednak całkiem mocne i uzasadnione obawy.