Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Czy manewr Szymona Hołowni – kandydowanie na Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców – to przemyślana ucieczka ze stanowiska szefa partii, czy autentyczny pomysł na zrobienie światowej kariery?
Prof. Andrzej Rychard: Szymon Hołownia jest bardzo ambitnym człowiekiem, jednak prawdopodobieństwo, że znajdzie się na tym stanowisku jest nikłe, pomimo deklarowanego wsparcia ze strony polskich władz. Inni kandydaci mogą mieć bowiem większe doświadczenie. Problem jest jednak inny – co Hołownia pozostawia za sobą. A pozostawia Polskę 2050 w stanie krytycznym.
Ucieka z politycznego Titanica?
Ten Titanic od dłuższego czasu ma nikłe poparcie. Dane CBOS-u od wielu miesięcy pokazują wahania między 2 a 6 proc., a ostatnio wyraźnie poniżej progu wyborczego, z tendencją malejącą. Niezależnie od tego, jak potoczą się dalsze losy Hołowni, pozostanie w pamięci wyborców jako ten, który porzucił własne „dziecko”. Ponadto zostanie zapamiętany jako szef ugrupowania, który zajmował niejasną pozycję w koalicji rządzącej.
Skąd się wzięła ta erozja zaufania do Polski 2050?
Partia zaczęła tracić w momencie, gdy jej przywódca zaczął „siedzieć okrakiem”. Cały czas deklarował, że jest w koalicji po to, by pokazać, że można skończyć z tym niszczącym, jego zdaniem, polskim duopolem i zbudować trzecią możliwość. Nie można jednak budować nowej siły, będąc częścią jednej z tych dwóch pierwszych. Nie było wiadomo, czy jest wewnątrz, czy na zewnątrz koalicji rządzącej.
To spowodowało, że stopniowo nadszarpywał zaufanie do niego i do partii. Do tego dokładały się niespecjalnie wspierające Trzaskowskiego zachowania w czasie kampanii.