Kampania (nie tylko) na papierze. To prawda, czytam papierową prasę i wcale nie mam 80 lat. Wciąż chodzę po nią do kiosku, choć niedługo nie będę miał dokąd. Póki jednak nie padnie ostatni kiosk w Łodzi, będę wam tu zdawał raporty z lektur, ze szczególnym uwzględnieniem tygodników prawych i sprawiedliwych, po które czytelnicy Gazety – jak się zdaje – sięgają jeszcze rzadziej i mniej chętnie. Do pism „samych swoich” czy internetu również będę zerkał. Przeglądy zacząłem od wywiadów z Nawrockim, „tonącego Trzaskowskiego” oraz „Kandydata Zero”.
Na samym początku kajam się i przepraszam, bo zwykle w cyklu przeglądów prasy papierowej ganię, obśmiewam, cytuję wypowiedzi skandaliczne bądź absurdalne i wskazuję co większe odloty prawicowych publicystów (a tych zdecydowanie nie brak). Ale skoro dochodzi do tak niecodziennej sytuacji, że kaja się publicysta utożsamiany z prawą stroną, to i mnie wypada przyznać, że po prawej stronie również zdarzają się komentarze przytomne i uczciwe, a do takich niewątpliwie należy opublikowany na łamach weekendowego „Dziennika Gazety Prawnej” tekst Piotra Skwiecińskiego pt. „Prawica śpi i boi się obudzić”.
Tekst ten narobił już nieco hałasu, nie bez przyczyny zresztą, choć nie oznacza to, że na łamach prawicowych tygodników został jakoś wyraźnie zauważony i niechby tylko ordynarnie sponiewierany (o tym dalej). Ale co do tego, że publicyści prawi i sprawiedliwi z opinią Skwiecińskiego się zapoznali, nie ma wątpliwości – był ferment na X, również w komentarzach pod wieloma postami tzw. liderów opinii na Facebooku ścierały się ze sobą czołowe nazwiska prawicowego komentariatu (zapamiętałem np. ostrą niezgodę Łukasza Warzechy na ten artykuł).
Na prawicy śpią i boją się obudzić
A co takiego napisał Skwieciński? Ano zarzucił prawicowym publicystom i – szerzej – intelektualnemu zapleczu prawicy, że w związku z prezydenturą Trumpa (czy raczej: w związku z zapatrzeniem prawicy w Trumpa) nie spełnia swojego podstawowego zadania wobec odbiorców, tj. nie pomaga swoim odbiorcom „w dostrzeżeniu i zrozumieniu rzeczywistości”. A nawet ostrzej – pisze autor – „w sporej części [intelektualne zaplecze prawicy] świadomie przeciwdziała temu, by jego odbiorcy, czyli cała tzw. prawicowa bańka tę rzeczywistość dostrzegła i pojęła”. Gdybym był złośliwy, dodałbym, że generalnie rzadko to zadanie prawicowa myśl realizuje, ale powstrzymam się przynajmniej przy okazji tekstu, który próbuję szczerze pochwalić.
Dalej Skwieciński przywołuje słynne słowa Lecha Wałęsy – „Śpią i boją się obudzić” – które sformułował rankiem tuż po wyborach parlamentarnych w latach 90. na temat przywódców ugrupowań parlamentarnych. Skwieciński: „Dziś śpi i boi się obudzić prawica. Nie chce dostrzec, że wiele wskazuje, iż właściwym celem Trumpa jest wszechstronne zbliżenie z Rosją i wielokierunkowa współpraca z nią. Że realizuje ten cel świadomie i że na jego ołtarzu poświęca nie perspektywę jakkolwiek rozumianego zwycięstwa Ukrainy, ale samą jej samodzielną, polityczną egzystencję. A skoro tak, to jest możliwe, że procesy te pójdą dalej. Że dla realizacji tych tytanicznych planów Waszyngton zgodzi się poświęcić nie tylko Ukrainę”.
Słusznie też obśmiewa Skwieciński niesłabnącą wiarę polskiej prawicy w Trumpa („w szachach jest zawsze o 10 posunięć do przodu”), opisuje mechanizmy silnego wyparcia, a do tego przez cały tekst przeprowadza wyrazistą analogię z francuską prawicą wobec afery Dreyfusa: „Politycznie najważniejszym skutkiem afery była trwała moralnie delegitymizacja francuskiej prawicy. Nie dlatego, że początkowo uwierzyła w narrację o zdradzie Dreyfusa – wtedy dała temu wiarę niemal cała Francja. Dlatego, że z zacięciem, niemal do końca broniła tej tezy mimo wychodzących na jaw kolejnych przeczących jej faktów. […] Kiedy wszystko to okazało się już tak oczywiste, że nie było możliwości dalej zaprzeczać, francuska prawica miała już przetrącony kręgosłup moralny i runęła w spiralę upadku, z której nie wyszła. Obecnej polskiej prawicy może (choć nie musi) zagrozić coś podobnego”.
Oczywiście, trudno się dziwić, że tekst Skwiecińskiego nie został entuzjastycznie przyjęty na prawicy. Domyślam się też, że pochwały dla autora/tekstu ze strony liberalno-lewicowej nie pomagają. Zarazem zwracam uwagę na fakt, że opinia Skwiecińskiego ukazała się na łamach „DGP”, a nie w którymś z prawicowych tygodników. Co do tego, że w „Do Rzeczy” pogoniliby Skwiecińskiego kijem nie mam najmniejszych wątpliwości, ale ciekawi mnie, czy możliwa byłaby dzisiaj publikacja na łamach „Gazety Polskiej” czy „Sieci”, a więc tygodnika, którego Skweciński był swego czasu wicenaczelnym (Wikipedia o tym fakcie tajemniczo milczy, choć wie, że od marca 2025, czyli od chwili ledwie, jest Skwieciński publicystą „Tygodnika Solidarność”)? Śmiem, niestety, wątpić.
Trump szlauchem czyści Salon
Trochę czasu od publikacji minęło, szukam więc na łamach prawicowych tygodników reakcji i polemik. Generalnie nie ma tego wiele, tyle co nic, za to coraz wyraźniejszy jest po prawej stronie podział. Podział – umownie – na tych, którzy wciąż są w Trumpa zapatrzeni aż do bólu oczu i na tych, którzy zaczęli od Trumpa odwracać wzrok. To odwracanie raczej nieśmiałe, czasami prawie bezobjawowe, ale są i odważniejsze wyjątki od reguły: wspomniany Skwieciński, Piotr Zaremba czy Bronisław Wildstein.
Temat numeru najnowszych „Sieci”, a więc dawnego pisma Skwiecińskiego, również odważny i wyrazisty. Zgodnie z czasami, w których tyle się dzieje (by wspomnieć Trumpa, Putina, wojnę w Ukrainie, Chiny, Gazę, a w Polsce ostatnie dwa miesiące kampanii prezydenckiej). Tematem numer jeden uczynili bracia Karnowscy reklamę swojej telewizji wPolsce24. Reklamę, bo trudno inaczej nazwać materiał pt. „Kulisy sukcesu telewizji wPolsce24” z grupowym zdjęciem „gwiazd najszybciej rosnącej nowej stacji TV”, którzy „szczerze jak nigdy” (z tą szczerością „jak nigdy” mógłbym się nawet zgodzić) opowiadają o tym, „kto chce ją zniszczyć, a kto udziela wielkiego wsparcia”.
Nie żebym spodziewał się znaleźć odpowiedź na Skwiecińskiego na okładce, ale i tak jest spore zaskoczenie, gdyż o tekście wspomina we wstępniaku Dariusz Matuszak! Wstępniak to tak pełen ironii i szyderstw, że aż zacząłem się lękać, czy redakcja Gazety nie zastąpi mnie Matuszakiem. Sam Matuszak jest spokojny, że to na pewno nie do niego Skwieciński kieruje swoje pretensje, gdyż on, Matuszak, „na szczęście nie stanowi zaplecza intelektualnego prawicy” (znów: ochoczo mogę się zgodzić). Dalej autor wstępniaka: „Wspominam o tym artykule, bo w przejrzysty sposób udało mu się sformułować tezy, które całkowicie odrzucam”.
A dlaczego odrzuca? Ano dlatego, że Matuszak zgadza się z ministrem Waszczykowskim, który na portalu wPolityce pisał, iż „w Polsce trwa operacja zohydzania Trumpa, mająca zmienić proamerykańskie postawy w polskim społeczeństwie, by rząd Tuska mógł w spokoju realizować to, co wymyślą Berlin, Paryż i Bruksela”. A teraz pozwolę sobie na zaprezentowanie państwu dłuższego cytatu, by pokazać metodę twórczą niewchodzącego w skład zaplecza intelektualnego prawicy redaktora Matuszaka:
„Jestem prostaczkiem i nie dostrzegam złożoności zjawisk, nie dokonuję analiz szóstego stopnia, więc świat jawi mi się takim, jaki jest, i oto widzę jak barbarzyńca Trump wchodzi na salony, mówi: „Ale tu śmierdzi” i bezceremonialnie otwiera okna albo nawet wybija szybę, nie zwracając uwagi na to, że wokół towarzystwo pląsa w tiulach i rajtuzkach. Jeszcze nie wiem, co zobaczę, gdy wychylę się przez okno, może nawet wypadnę, ale lubię smagnięcie wiatrem po pysku, ziąb i tłuczenie donic, które pospadały od przeciągu. Wyfiokowane jaśnie państwo kuli się po kątach z zimna i piszczy, a cham, który nie rozumie globalnej polityki odgraża się, że jeszcze odkręci szlauch i tak będzie zmywał parkiety sali balowej. A tak było ciepło i miło. Pleśń i zgnilizna parowały, słodki smród się unosił, aż przyszedł nowy dozorca i zaprowadza nowe porządki”.
No, szanowni państwo, oto najświeższy klasyk myśli prawicowej, antysalonowej i konserwatywnej! Jak tylko PiS wróci do władzy, koniecznie trzeba będzie dać parę pięknych a poetyckich kawałków do analizy na testach maturalnych. A na serio, Matuszak nie ma pojęcia, co to będzie z tym Trumpem (dotychczasowe ruchy i czyny najwyraźniej podziałały na niego uspokajająco), ale ważne, że dojeżdża się „wyfiokowane jaśnie państwo”. Również o takiej postawie prawicy wspominał w swoim tekście Skwieciński: „Trzeba zacisnąć zęby i wierzyć, a już z całą pewnością nie dawać publicznie wyrazu wątpliwościom”.
No więc Matuszak nie musi żadnych zębów zaciskać. On się śmieje pełną gębą, rechocze bez końca, bo nieobliczalny władca Ameryki biega ze szlauchem po Salonie. A że wiele wskazuje na to, że Trump właśnie robi wielki reset z Rosją, a przecież – pamiętamy – mało jest pojęć przez polską prawicę rzekomo bardziej znienawidzonych od „resetu z Rosją”? Nieistotne! Matuszak: „Ci przenikliwi analitycy nie mają pojęcia, czy to pozycja negocjacyjna, fałszywe tropy, mamienie, czy prawdziwe intencje. Piszczą tylko na jeden głos w jednym chórze. Nie wiemy, co chce zrobić Trump, ale zasługuje na szansę”.
Cejrowski: Pokój za cenę Ukrainy? Nas też kiedyś sprzedali!
Przenosimy się na łamy „Do Rzeczy”, gdzie nie na szansę, ale na sto, a może i tysiąc szans zasługuje Trump według Wojciecha Cejrowskiego. A gdzie tam, nie tylko od WC Kowboja, ale właściwie od całej redakcji „Do Rzeczy”, której Trump podoba się niesamowicie, reset z Rosją wcale nie dużo mniej, a już łajanie Zełenskiego? Trudno wyobrazić sobie coś piękniejszego.
O Cejrowskim pisałem w jednym z ostatnich felietonów. Przypomnę, że na łamach „DRz” oskarżył on Zełenskiego o posługiwanie się metodą „na wnuczka”. Dziadkiem był Biden, a Trump z ekipą („ludzie mniej naiwni”) zajmuje się teraz odzyskiwaniem wyłudzonej forsy. Z kolei w najnowszym felietonie Cejrowski postuluje nieprzejmowanie się tym, że Trump się „upaprze w kontaktach z Putinem”, bo chodzi przecież o to, by załatwił pokój. I teraz uwaga: to nic, że będzie to „pokój za cenę Ukrainy”. Cejrowski: „Najprawdopodobniej tak, czyli taki sam, jak pokój za cenę Polski zawarty w Jałcie. Tamten pokój chwaliły sobie kraje położone dalej na zachód niż Polska. […] Za jaką cenę? Za naszą cenę”.
Inny fragment, twardy realista Cejrowski nadaje: „Stany Zjednoczone sprzedały Polskę w Jałcie i zrobią to ponownie, gdy tylko będzie to leżało w interesie USA”. Kawałek dalej, powtórzenie, na dobitkę, tak w amerykańskim stylu pisania: „Sprzedadzą nas po raz kolejny, jeśli uznają to za swój interes. Trump czy Biden, czy ktokolwiek inny”. I jeszcze: „Mnie się Trump podoba, ale jednocześnie wiem, że sprzeda Polskę, gdy uzna, że to leży w interesie USA”.
Najwyraźniej ewentualne sprzedawanie Polski przez Trumpa Cejrowskiemu nie przeszkadza. Sprzedawanie Ukrainy podoba mu się za to wprost i bez osłonek. Przy okazji WC Kowboj tradycyjnie manipuluje – tym razem np. udając, że obrzydzają wszystkich wokół same „niesmaczne rozmowy” Trumpa z Putinem, a nie właśnie ów drobny szczegół sprzedawania Ukrainy. Albo nazywanie Zełenskiego „dyktatorem” przez Trumpa. Albo mówienie przez Trumpa o tym, jak godnym zaufania człowiekiem jest jego zdaniem Putin. Itd., itp.
O Cejrowskim tym razem więcej mi się nawet nie chce, choć pewnie za jakiś czas poświęcę jego geopolitycznym analizom cały odcinek, bo od czasu do czasu trzeba niestety informować czytelników o odlotach tak lubianego przez tysiące Polaków podróżnika, autora bestsellerowych książek, a przede wszystkim naszego czołowego omnibusa. Dodam jeszcze, że Cejrowski cytuje fragment listu od czytelnika, w którym jest pytany – a propos umizgów Trumpa do Putina – o to, „czy czujesz się pan [teraz] jak kretyn”.
Kto zgadnie? Cejrowski nie czuje się jak kretyn.
„Tępe wchodzenie w trumpowską narrację”
A w „Gazecie Polskiej” przeczytałem z kolei tekst Dawida Wildsteina pt. „Trump znowu zrobił z nich idiotów”. Chodzi autorowi o histerię, jaką rozpętały „polskie media oraz środowiska liberalne i lewicowe” (ciekawe swoją drogą, które to te lewicowe?) po spotkaniu Trumpa z Zełenskim. Media te – pisze Wildstein – ponownie dały popis „niebywałej głupoty oraz… cynizmu politycznego”. I jeszcze: „Okazało się więc, że jeśli chodzi o Trumpa i Zełenskiego nasze uśmiechnięte elity oferują nam refleksję na poziomie pop-psychologicznych bredni rodem z portaliku Onet Kobieta”.
Wildstein uważa, że to nie przypadek, tylko strategia. Innymi słowy: pokazywanie rozmów politycznych jako zupełnie niepolitycznych ma cel stricte polityczny. Wildstein: „Cel tej infantylnej histerii jest oczywisty”. Nie mam pojęcia, czytam dalej. Wildstein: „Przede wszystkim jest to efekt skrajnej niezależności, tak politycznej, jak i intelektualnej, oraz ideowej, polskich liberałów”. Co? Nic nie zrozumiałem. Wildstein: „Nie mając żadnej własnej myśli, żadnej autonomii, jeśli chodzi o analizy geopolityczne, grzecznie powtarzają dyskurs podrzucany im z Zachodu”. Aha, czyli wcześniej chodziło o „zależność”, a nie „niezależność” liberałów, ale do jasności wywodu wciąż daleko. Wildstein: „Właściwie nawet go [ten dyskurs – dop. GW] jeszcze „ubogacają”, dorzucając do niego chamstwo i tępotę ludzi takich jak Giertych i jego farmy trolli”. Czyli sto procent Dawida Wildsteina w Dawidzie Wildsteinie.
Ciekawiej natomiast robi się w drugiej części artykułu, gdzie autor przygląda się, jak „na tle tej erupcji kretynizmu i zdziecinnienia wypada Polska prawica” [zachowuję pisownię oryginalną, może miało być „Polska i prawica” – dop. GW]. Głupio się wyzłośliwiam, przepraszam i już wyjaśniam, że jeśli chodzi o polską prawicę, to ta wypada oczywiście dużo lepiej: „To tu toczy się realna debata, ścierają się stanowiska, następuje próba określenia pola manewru Polski w nowej rzeczywistości”. Wildstein wspomina o prawicowych intelektualistach „skrajnie krytycznych wobec Trumpa” i wylicza m.in. Agnieszkę Romaszewską, Bronisława Wildsteina, Piotra Skwiecińskiego, Piotra Zarembę czy Piotra Semkę.
W ostatniej części tekstu Wildstein wspomina o „bardzo niepokojących zjawiskach”, jakie można zaobserwować po prawej stronie. Przykład podaje właściwie jeden – Tadeusza Płużańskiego, który stwierdził, że „ukraiński naród nie istnieje”. Wildstein: „Pomijając głupotę tego stwierdzenia, wypowiadanie tego typu mądrości jest dokładnie tym, o co oskarża nas „Wyborcza” – tępym wchodzeniem w trumpowską narrację, tak bezrefleksyjnym, że – mam nadzieję iż w sposób nieświadomy – dochodzi do powtarzania największych, a jednocześnie najgroźniejszych bredni rosyjskiej propagandy”.
Wildstein przyznaje, że to nie tylko jeden Płużański i że po prawej stronie jest więcej objawów „tego typu infantylnego, protrumpowego rozedrgania emocjonalnego”. I jeszcze ciekawostka – publicysta donosi, że pojawiło się ostatnio „wielu głośnych 'prawicowców’, którzy milczeli przez ostatnie lata, dziś jednak odkryli swoją polityczną tożsamość i ex cathedra pouczają polską prawicę [za jej antyukraiński zwrot]”. Przykładem ma być Łukasz Adamski, krytyk filmowy, ale Adamski robi to – według Wildsteina – źle. Dlaczego? Bo na łamach „Rzeczpospolitej” (według DW – jest to w 99 proc. „biuletyn propagandowy obecnej władzy”!). Bo nie zauważa debaty toczącej się na polskiej prawicy. I bo nie dostrzega „intelektualnych koszmarków, jakie raz po raz wydalają z siebie tzw. liberalne elity”.
Takich sygnalistów cnoty nam nie potrzeba, reasumuje Wildstein. Omawiam, a nie cytuję, bo zdanie znowu napisane z błędem i znowu będzie, że się nabijam.
*
Planowałem przyjrzeć się jeszcze co najmniej kilku tekstom – zwłaszcza tym z antyukraińskich łamów „Do Rzeczy” – ale zdaję sobie sprawę, że czytelnicy Gazety również mają ograniczoną odporność na tego typu treści, więc obiecuję do tematu „Trump a polska prawica” oraz „Wojna domowa na prawicy” powrócić!