Do 25 września rodzice mogą zdecydować o wypisaniu dziecka z edukacji zdrowotnej. Przedmiot ma łączyć zagadnienia związane ze zdrowiem w wielu wymiarach: psychicznym, fizycznym, społecznym, środowiskowym i cyfrowym. Edukacja zdrowotna będzie nauczana w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych.
– Celem edukacji zdrowotnej jest wychowanie człowieka świadomego, który zna zasady zdrowego odżywiania, dobrze porusza się w kwestiach dotyczących zdrowia psychicznego, fizycznego i seksualnego. Oczywiście zagadnienia muszą być dostosowane do wieku dziecka i w podstawie programowej jest pozostawiona taka dowolność i szerokie pojęcie fakultatywności niektórych treści – mówi Interii Danuta Kozakiewicz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie.
Problemy w szkołach w całej Polsce
Uczestnictwo w zajęciach nie będzie obowiązkowe. Rezygnację można złożyć do 25 września, dlatego ostateczna liczba uczniów, którzy wezmą udział w lekcjach edukacji zdrowotnej, wyklaruje się z końcem września. A to rodzi spore problemy organizacyjne. Związek Nauczycielstwa Polskiego wskazuje, że z całej Polski napływają sygnały od dyrektorów szkół, którzy stoją przed wyzwaniem ułożenia planu zajęć.
– Dyrektorzy zgłaszają, że mają ograniczone możliwości optymalnego ułożenia planu, tak żeby zajęcia nieobowiązkowe były prowadzone na pierwszej bądź ostatniej lekcji – mówi Interii Magdalena Kaszulanis, rzecznik prasowy ZNP.
W takich godzinach odbywają się już lekcje religii i etyki, z których uczniowie również mogą się wypisać, a chodzi o to, by zajęcia nieobowiązkowe nie były zaplanowane w środku dnia, by uniknąć okienek.
Kwestie planu lekcji to jednak niejedyny problem związany z nowym przedmiotem. Danuta Kozakiewicz, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie podkreśla, że edukację zdrowotną może prowadzić nauczyciel WF-u, biologii, psycholog szkolny, czy pracownik służb medycznych mający przygotowanie pedagogiczne.
– Te osoby trzeba zatrudnić, wiedzieć na jaką liczbę godzin podpisać z nimi umowę, to wszystko powinno być zrobione przed 1 września. Tymczasem do 25 września rodzice mogą wypisać swoje dzieci z edukacji zdrowotnej i my tak naprawdę nie wiemy, ilu chętnych na ten przedmiot będzie – mówi w rozmowie z Interią.
Przyznaje, że zajęcia najlepiej byłoby prowadzić na pierwszej albo ostatniej lekcji, tak żeby dzieci nie miały okienek, ale w tym czasie muszą być też prowadzone lekcje religii i etyki. – Ułożenie takiego planu lekcji jest ogromnym wyzwaniem i wprowadza bałagan do szkół – sygnalizuje Kozakiewicz.
Nowy przedmiot, nauczycieli brak
Zdaniem dyrektorki od kwestii organizacyjnych ważniejsze jest jednak to, by prowadzący nowy przedmiot mieli odpowiednie kompetencje. A to, niestety, nie jest oczywiste.
– Przedmiot porusza kwestie zdrowia psychicznego, z którym mamy przecież olbrzymi problem. Pojawia się też temat uzależnień, w tym cyberuzależnień. Tematyka tych zajęć jest bardzo szeroka i potrzebna, jednak na tym koniec moich zachwytów, bo wprowadzenie jej do szkół nie zostało dobrze przemyślane – mówi wprost Kozakiewicz.
Podkreśla, że przed uczniami powinien stanąć nauczyciel świetnie przygotowany do radzenia sobie z bardzo trudnymi pytaniami i zgłoszeniami, które mogą się pojawić. – Otwieramy pudełeczko, w którym możemy spotkać się z problemami samookaleczeń, cyberprzemocą, hejtem. I tutaj nie chodzi o podyktowanie uczniom definicji, czym jest depresja. Nie zrobimy z tego kartkówki – sygnalizuje nauczycielka.
Wyjaśnia, że według zamysłu edukacja zdrowotna będzie przestrzenią do dyskutowania o trudnych tematach i nauczyciel, który będzie ten program realizował musi być przygotowany do takiej dyskusji. Tymczasem w szkołach nie ma takich specjalistów, a nie dano im czasu na ich wyspecjalizowanie.
– Jestem w stanie sobie wyobrazić 25-letniego nauczyciela WF-u, który świetnie będzie prowadził część o zdrowym odżywianiu, bo do tego jest przygotowany, ale czy będzie w stanie przekazać zagadnienia dotyczące rozwoju i zdrowia seksualnego dziecka i zdrowia psychicznego? Nie poradzi sobie, bo nie ma do tego kompetencji. Może przekazać definicje, ale czy nam naprawdę tylko o to chodzi? – zastanawia się dyrektor Kozakiewicz.
W jej szkole nauczyciel, który będzie prowadził edukację zdrowotną będzie organizatorem tych zajęć i ma prawo zapraszać innych specjalistów. W ten sposób może oddać godziny psychologowi, biologowi, czy innemu nauczycielowi, który specjalizuje się w danej dziedzinie.
– Na ten moment to jedyne sensowne rozwiązanie, jakie widzę, ale wiem, że ułożenie takiego planu zajęć będzie niezwykle trudne. To moje rozwiązanie nie jest idealnym. To będzie próbny rok, ale absolutnie nie tak powinno to wyglądać. Jest chaos, bo ten projekt jest niedopracowany. Samo założenie i podstawa programowa – jestem na tak. Sposób wprowadzenia, organizacja i nieprzygotowanie kadry – to olbrzymim błąd. Z edukacją zdrowotną należało poczekać – podkreśla dyrektorka.
Boję się, że z pomysłu, który miał fantastyczne założenia i miał być sukcesem szkoły XXI wieku, dojdzie do spłycenia przedmiotu, tylko po to, żeby go odhaczyć
Kontrowersje wokół nowego przedmiotu
Temat edukacji zdrowotnej w szkołach od początku budził kontrowersje. W dyskusję włączyli się nawet polscy biskupi, którzy twierdzili, że „edukacja zdrowotna wprowadza do szkoły genderową koncepcję płci”. Zaapelowali też do rodziców, by wypisali swoje dzieci z „tych demoralizujących zajęć”.
O wypisanie dzieci z lekcji apelują też prawicowe organizacje, takie jak Ordo Iuris, działacze pro life z Kają Godek na czele a także niektórzy prawicowi politycy. W mediach społecznościowych udostępniają wzór oświadczenia o rezygnacji z udziału w zajęciach edukacja zdrowotna. Czy te obawy rzeczywiście są uzasadnione?
– Bardzo dobrze, że taka tematyka pojawiła się w edukacji. Nasza szkoła nie bierze udziału w krytyce, która wylała się na kwestie dotyczące zdrowia i rozwoju seksualnego dziecka. Przeanalizowaliśmy ten fragment podstawy programowej i nie znaleźliśmy tam niczego, co budziłoby nasze wątpliwości czy kontrowersje – podkreśla dyrektor Szkoły Podstawowej nr 103 w Warszawie.
Tymczasem Konferencja Episkopatu Polski pisała w specjalnym liście do wiernych: Edukacja zdrowotna nie wspiera młodych ludzi w zaakceptowaniu swojej płci biologicznej. Przeciwnie, zachęca dzieci i młodzież do odrzucenia swej kobiecości lub męskości. Otwiera w ten sposób drogę do tego, aby dziewczęta identyfikowały się jako chłopcy, a chłopcy identyfikowali się jako dziewczęta. Do tego typu identyfikacji skłania obecne w podstawie programowej pojęcie „tożsamość płciowa” oraz „kwestie prawne i społeczne grup osób LGBTQ+”. Ostatecznie taka droga może prowadzić do podjęcia operacji „zmiany płci”, czyli nieodwracalnego okaleczenia ciała młodych ludzi i wielkiej tragedii dla nich samych i ich rodzin.
– Przedmiot został zideologizowany i spolitykowany. Widać, że część osób, która wypowiada się na jego temat, nie wczytała się w podstawę programową i wykorzystuje go jako paliwo do wojny ideologicznej – komentuje Danuta Kozakiewicz.
Równocześnie przyznaje, że są to delikatne treści i z taką tematyką trzeba subtelnie wychodzić do społeczeństwa. – Tymczasem tutaj twarzą projektu robimy panią minister Barbarę Nowacką i pobudzamy do działania jej przeciwników politycznych. Dodatkowo w przekazie medialnym skupiono się tylko na treściach dotyczących zdrowia seksualnego i zrobiła się burza i nagonka na przedmiot – mówi nauczycielka z wieloletnim stażem.
Jej zdaniem zapomniano, że są tam też treści dotyczące prawidłowego żywienia, udziału sportu w życiu, organizacji ochrony zdrowia w naszym kraju.
– Te tematy powinny być obligatoryjne, a te dotyczące zdrowia seksualnego mogły być robione fakultatywnie. Czyli dziecko może, ale nie musi, w nich uczestniczyć. Wtedy może uczestniczyłoby w nich 80 proc. uczniów, tymczasem teraz spodziewam się, że osiągniemy około 20 proc. – ocenia rozmówczyni Interii.
Kozakiewicz dodaje: – Boje się, że z pomysłu, który miał fantastyczne założenia i miał być sukcesem szkoły XXI wieku, dojdzie do spłycenia przedmiotu, tylko po to, żeby go odhaczyć.