Szymon Hołownia zapowiedział, że nie będzie się ubiegał o reelekcję w styczniu przyszłego roku – gdy upłynie obecna kadencja przewodniczącego Polski 2050. Z umowy koalicyjnej wiadomo, że jeszcze wcześniej, bo już w listopadzie, przestanie być marszałkiem Sejmu. Podjął też starania o uzyskanie stanowiska na arenie międzynarodowej, czyli funkcji Wysokiego Komisarza ONZ do spraw uchodźców. W taki sposób, po sześciu latach, kończy się przygoda Hołowni z polską polityką.
Rozpoczęła się w grudniu 2019 r., gdy zdecydował się jako niezależny kandydat wystartować po raz pierwszy w wyborach prezydenckich. Przez chwilę, gdy PO popełniła katastrofalny błąd, wystawiając kandydaturę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, miał wręcz szansę na wejście do ich drugiej tury i stanięcie w szranki z Andrzejem Dudą.
Jednak w czerwcu 2020 r. i tak zagłosowało na niego blisko 2,7 miliona Polaków, czyli niemal 14 proc. wszystkich głosujących. To silne trzecie miejsce stało się fundamentem, na którym, wzorem wielu poprzedników, Hołownia zbudował nową partię polityczną, czyli Polskę 2050. Podobnie jak sam kandydat, partia ta miała zaproponować Polakom inny styl uprawiania polityki i przełamać jej paradygmat wyznaczany przez konflikt PO-PiS.
Niewątpliwy talent retoryczny i medialny Hołowni sprawił, że w działalność jego partii włączyło się wielu ludzi znużonych wojną polsko-polską. Od początku jednak było widać, że wśród zwolenników PL2050 jest znacznie więcej dawnych wyborców PO niż PiS.
Początkowo partii Hołowni sprzyjał kryzys PO, która pod rządami Borysa Budki znajdowała się w coraz trudniejszym położeniu. W pierwszej połowie 2021 r. poparcie dla zdominowanej całkowicie przez Platformę Koalicji Obywatelskiej zaczęło bowiem spadać w sondażach poniżej progu 20 proc., który z kolei przekraczała wówczas walcząca o podobny elektorat Polska 2050.
Jednak w lipcu 2021 r. do polskiej polityki powrócił na dobre Donald Tusk, ponownie stając na czele PO. Hołownia wyraźnie zlekceważył powrót byłego premiera i we wrześniu 2021 r. mówił: „Efekt Tuska się już wypala, do końca roku chciałbym być już spokojny o 20 proc. dla Polski 2050”. W rzeczywistości stało się jednak odwrotnie i na przestrzeni 2022 r. to sondaże poparcia dla kierowanej przez Tuska KO zaczęły regularnie przekraczać poziom 25 proc., podczas gdy to dla ruchu Hołowni oscylowało wokół 10 proc.
Szukając wyjścia z impasu, Hołownia zdecydował się na mariaż z PSL. Było to racjonalne posunięcie, bowiem ludowcy od dawna lokują się w centrum polskiej polityki, dysponując niewielkim, ale stabilnym poparciem zwłaszcza na wsi i w mniejszych miastach. Dla ruchu Hołowni, którego większość zwolenników, a w ślad za tym także słabych struktur partyjnych, pochodziła z większych miast, był to partner idealny. Dlatego sojusz PSL i PL2050 nazwany Trzecią Drogą, zawarty w kwietniu 2023 r., okazał się celnym posunięciem.
Potwierdził to wynik uzyskany w wyborach parlamentarnych z października 2023 r. Głosy ponad 14 proc. wyborców zamieniły się w 65 mandatów poselskich, z których 33 przypadły PL2050. Wprawdzie krytycy podkreślali, że część z tych głosów oddali na TD z przyczyn taktycznych zwolennicy KO, obawiający się, że ta koalicja nie pokona 8 proc. progu i umożliwi PiS ponowne zdobycie samodzielnej większości, ale w niczym nie zmieniało to podziału poselskich mandatów.
Trzecia Droga sugerowała swoją nazwą, że koalicja ta będzie się czymś różnić od KO i PiS. Oczywiście od początku było jasne, że Hołowni bliżej jest do Tuska niż do Kaczyńskiego.
Od początku było też jasne, że w koalicji z platformersami ruch Hołowni przetrwa jako samodzielny podmiot tylko w przypadku, gdy będzie w stanie zbudować własną ideową tożsamość. W przeciwieństwie bowiem do ludowców, niemających z tym problemu, PL2050 musiała – chcąc przeżyć na politycznej scenie – przekonać swoich wyborców, że ma im do zaoferowania coś innego, a zarazem kompatybilnego z propozycjami KO.
Do realizacji tego – przyznaję bardzo trudnego – zadania Hołownia wybrał sobie idealne stanowisko, czyli marszałka Sejmu. Gdyby bowiem wszedł do rządu Tuska, wówczas jego ewentualne konflikty z premierem musiałby szybko rozsadzić koalicję. Stanowisko marszałka dawało tu znacznie większe pole manewru.
Problem w tym, że Hołownia i jego współpracownicy nie mieli pomysłu, jak je wykorzystać. Dali się natomiast zwieść fali krótkotrwałego entuzjazmu, jaki wywoływał pamiętny „Sejmflix”, a po którym pamiątką pozostaje ponad 700 tysięcy subskrybentów sejmowego kanału na YouTube.
Zamiast spotykać się ostentacyjnie nie tylko z prezydentem Dudą, ale i z prezesem Kaczyńskim, próbując wypracować kompromis w sprawach wymiaru sprawiedliwości, czy sądownictwa, Hołownia milczał, gdy Tusk wymierzał kolejne ciosy, najpierw przejmując w „innowacyjny” sposób TVP, a później wprowadzając policję do Pałacu Prezydenckiego. W rezultacie zaczął być traktowany jako przystawka KO, a zwolennicy zaczęli odpływać – głownie do Konfederacji.
Ukoronowaniem tej samobójczej taktyki stała się decyzja o niewystawieniu przez Trzecią Drogę (a w praktyce PL2050) kandydata w wyborach na prezydenta Warszawy wiosną 2024 r. Hołownia, sam planujący walkę z Trzaskowskim o prezydenturę RP rok później, rozłożył przed nim w ten sposób czerwony dywan, ułatwiający odniesienie zwycięstwa już w pierwszej turze.
Sam tłumaczył to później słabością stołecznych struktur swojej partii i obawą przed uzyskaniem przez przymierzaną do roli kandydatki Aleksandrę Porowską słabego wyniku. Jednak nie wyjaśnił, dlaczego nie wystawił do tej roli kogoś bardziej znanego, niezwiązanego dotąd z PL2050. Kogoś, kto oczywiście wyborów z Trzaskowskim by nie wygrał, ale osłabiłby skalę jego sukcesu, a później zajął się wzmacnianiem stołecznych struktur ruchu Hołowni.
Tymczasem ta niezdolność do przyciągania nowych ludzi, i to mimo udziału w koalicji rządowej i wynikających stąd możliwości, stanowiła największą, strukturalną słabość PL2050. Kryzys pogłębiło odejście do Parlamentu Europejskiego Michała Kobosko, który przez kilka poprzednich lat pełnił rolę zastępcy Hołowni. A w praktyce, wobec widocznego braku entuzjazmu Hołowni do działalności partyjnej, faktycznego organizacyjnego szefa tej formacji. Hołownia nie zdołał znaleźć dla niego energicznego następcy, co w przededniu wyborów prezydenckich wróżyło jak najgorzej.
Trudno ocenić, czy we wrześniu ubiegłego roku, gdy Sławomir Mentzen rozpoczął swoją najdłuższą w dziejach polskich wyborów kampanię prezydencką, dla Szymona Hołowni była jeszcze jakaś szansa na polityczne przetrwanie.
Być może, gdyby w ślad za liderem Konfederacji zdecydował się wówczas na rozpoczęcie intensywnych podróży po Polsce, wówczas finalny rezultat byłby lepszy. Hołownia jednak wierzył, że jego dawni wyborcy docenią sprawność, z jaką kieruje Sejmem oraz kulturę osobistą, o jakiej dali nam zapomnieć jego poprzednicy. Jednak nie docenili.
Rozpoczęta dopiero w ostatniej możliwej chwili, czyli wczesną wiosną tego roku, kampania prezydencka Hołowni, zakończyła się spektakularną porażką. Jej główną przyczyną było to, że marszałek nie potrafił w przekonujący sposób wyjaśnić, dlaczego jest lepszy „antypopisowym” kandydatem od Mentzena.
W rezultacie zagłosował na niego niespełna milion Polaków, co przełożyło się na fatalne wizerunkowo 4,99 proc. Kropkę nad „i” postawił zaś w kilka tygodni później, spotykając się nocą w mieszkaniu Adama Bielana z Jarosławem Kaczyńskim. Zrobił to nie tylko w złym miejscu, ale przede wszystkim o półtora roku za późno, aby cokolwiek na tym zyskać. Po ujawnieniu zaś informacji na ten temat stracił większość niewielkiego już politycznego potencjału, jakim wciąż dysponował.
Rokowania dla PL2050 nie są dobre. Także i dlatego, że do przejęcia pałeczki po Hołowni szykuje się Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, która będzie się musiała w najbliższych miesiącach koncentrować głównie na obronie przed atakami polityków opozycji w związku z zarzutami dotyczącymi dystrybucji środków z KPO.
Równolegle PL2050 będą osłabiać działania powołanej właśnie Nowej Polski Wadima Tyszkiewicza, mającej ambicję odegrania roli nowej formacji centrowej. Być może właśnie fuzja obu tych projektów stanowić będzie kolejną szansę na zbudowanie nowej partii, zdolnej do przetrwania w centrum polskiej sceny politycznej. Szansę, której nie udało się wykorzystać Hołowni.