-
Najpoważniejsze od lat starcia na granicy Kambodży i Tajlandii, przyczyną eskalacji były wybuchy min przeciwpiechotnych, w których ucierpieli tajlandzcy żołnierze.
-
Obie strony wzajemnie przerzucają się odpowiedzialnością za incydenty, podgrzewając spór o przebieg granicy i przynależność kluczowych świątyń.
-
Napięcia wpływają na bezpieczeństwo cywilów i turystów, prowadząc do zamknięcia granic i apeli o spokój ze strony władz lokalnych oraz międzynarodowych.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Do eskalacji konfliktu doszło w ostatnich dniach, kiedy patrolujący sporną część granicy tajlandzcy żołnierze zostali ranni w wyniku eksplozji min przeciwpiechotnych. W czwartek kambodżańska armia przeprowadziła ostrzał terenów przygranicznych dwóch tajlandzkich prowincji. Zginęło co najmniej 11 cywili. Oliwy do ognia dodały zdjęcia ostrzelanej stacji benzynowej ze sklepem popularnej w Azji sieci mini-marketów.
Konflikt ciągnie się od dziesięcioleci, ale tak drastycznego przebiegu sporu nie widziano od ponad 15 lat.
Tuż po wypadku na granicy, za który tajlandzkie władze odpowiedzialnością obarczyły Kambodżę, w trybie natychmiastowym odwołany został ambasador Tajlandii w Phnom Penh. Ambasadorowi Kambodży w Bangkoku wręczono zaś notę zmuszającą go do opuszczenia kraju. Tajlandzkie MSZ zaapelowało też do swoich obywateli przebywających na terytorium Kambodży o natychmiastowy wyjazd.
Spór o granicę od lat kładzie się cieniem na relacjach obu sąsiadów. Kiedy Kambodża chce, aby sprawa ponownie trafiła do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, władze w Bangkoku oświadczają, że nie uznają jego jurysdykcji. Każda ze stron ma także własną wersję wydarzeń.
Tajlandia kontra Kambodża. Kto zaczął?
Faktem jest, że co najmniej kilku tajlandzkich żołnierzy zostało rannych po tym, jak na trasie ich przemarszu doszło do wybuchu min przeciwpiechotnych. Bangkok twierdzi, że zostały podłożone celowo i niedawno. Odmienną wersję wydarzeń można usłyszeć od władz w Phnom Penh, które utrzymują, że miny – co nie powinno też budzić zaskoczenia – to pozostałość po reżimie Czerwonych Khmerów. Ten, także uciekając się do jednej z najbrutalniejszych form zadawania śmierci, odpowiedzialny jest za wymordowanie jednej czwartej populacji własnego kraju.
Pola minowe nie tylko na granicy z Tajlandią, ale i ich rozległe połacie wewnątrz kraju – nie są nowością. Władze Tajlandii utrzymują, że wybuchły miny przeciwpiechotnie pamiętające nie Pol Pota, a Władimira Putina. Kambodża twierdzi zaś, że tajlandzcy żołnierze weszli na jej terytorium. Spornym pozostaje fakt, dlaczego życiu cywilów dwóch przygranicznych prowincji Tajlandii Sisaket i Surin od wczoraj towarzyszy kanonada ciężkiej artylerii. M.in. tam wprowadzono czwarty stopień zagrożenia, który skutkuje całkowitym zamknięciem granic z Kambodżą.
Lista UNESCO katalizatorem sporu
Wcześniej tak poważna sytuacja, kiedy doszło do wymiany ognia między tajlandzkimi i kambodżańskimi siłami zbrojnymi, miała miejsce w 2008 roku. Jej katalizatorem była teoretycznie błaha inicjatywa kambodżańskich władz, które znajdującą się na spornym terytorium jedenastowieczną świątynię, zgłosiły na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Zajmujący się m.in. relacjami Tajlandii i Kambodży ekspert Ośrodka Studiów Azjatyckich przy Uniwersytecie Łódzkim dr Mateusz Chatys zwraca uwagę, że wtedy właśnie po raz pierwszy doszło do zbrojnej konfrontacji obu państw, w której polała się krew.
– Wtedy też rozpoczęto, trwające do dziś, swego rodzaju negocjacje dotyczące kształtu granicy. Kością niezgody pozostaje kwestia przynależności trzech świątyń. Warto zaznaczyć, że w latach 60. ubiegłego wieku Kambodża złożyła wniosek w tej sprawie do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, który rozparzył go na korzyść kambodżańskich władz. Tajowie werdykt uznali za stronniczy i nie respektują decyzji Trybunału – mówi Interii ekspert.
Wojny nie ma, zbrodnie wojenne są
Pełniący obowiązki premiera Tajlandii Phumtham Wechayachai po dniu niepewności uspokajał własny naród, ale też i przebywających w Tajlandii turystów, że nie doszło do wypowiedzenia wojny przez żadną ze stron. Konflikt nie rozlewa się na inne prowincje. Wojny też nie chcą mieszkańcy Bangkoku. 39-letni An, informatyk pracujący w jednej z dużych tajlandzkich firm telekomunikacyjnych mówi, że ostatnie 24 godziny znacznie dolały oliwy do ognia nacjonalistycznych nastrojów w Tajlandii.
– Dziś o niczym innym się nie mówi. Social media zalane są komentarzami obarczającymi Kambodżę o śmierć Tajów. Ludzie najbardziej poruszeni się atakiem na szpital. I pod postami na ten temat jest najwięcej apeli o odwet – mówi.
Według tajlandzkich władz ostrzelany został m.in. jeden z przygranicznych szpitali. Minister zdrowia Tajlandii zapowiedział, że ta sytuacja będzie rozpatrywana w kategoriach zbrodni wojennej.
W dzielnicy Czerwonych Latarni nie gasną światła
W jednej z najchętniej uczęszczanych przez turystów dzielnic Bangkoku – Patpong – w czwartek wieczorem bez względu na napiętą sytuację na granicy kluby nocne przygotowywały się do kolejnej całonocnej imprezy.
– W linii prostej od Bangkoku do granicy z Kambodżą to 300 km. Większość turystów i tak spędza wakacje na wyspach w o wiele bardziej odległych częściach kraju. Tajowie zdają sobie jednak sprawę z tego, że słowa „wojna, wybuchy, miny” mogą zniechęcić wielu do podróży do Tajlandii – mówi Interii pochodzący z Warszawy Stefan, który od 4 lat mieszka w Bangkoku. Przekonuje, że Tajowie starają się bardzo tonować nastroje, rozmawiając z obcokrajowcami.
Targana wichrami wielu przewrotów wojskowych Tajlandia nie raz musiała stawić kryzysom, które negatywnie odbijały się później na turystyce. Ta zaś jest jednym z głównych filarów gospodarki kraju.
Poderwanie eskadry F-16 przez tajlandzkie wojsko podsyciło wyobraźnię czytających o rozwoju wydarzeń na granicy. Choć Bangkok twierdzi, że zbombardowano obiekty wojskowe na terytorium Kambodży, to według jej władz – zniszczono drogę dojazdową do jednej ze spornych świątyń.
Turyści, póki co, nie mają powodów do obaw – o ile celem ich podróży nie będą tereny przy granicy z Kambodżą. Ich opuszczenie poleciło swoim obywatelom większość państw zachodnich. Apele o zachowanie spokoju płyną też do Bangkoku i Phnom Penh z całego świata.
– W ciągu najbliższych kilku godzin możemy się spodziewać pewnego rodzaju rozluźnienia. Choć trudno przewidzieć co może się wydarzyć. Na tę chwilę mamy do czynienia z bezprecedensowym obniżeniem stosunków dyplomatycznych i dosyć silnymi napięciami między Tajlandią i Kambodżą – dodaje dr Chatys.
– Napisz konieczne, że to nasze wewnętrzne sprawy. Dla was turystów, bez względu na to, co się dzieje w naszych relacjach z Kambodżą, w Tajlandii zawsze będzie świeciło słońce – dodaje An.