Kres lat osiemdziesiątych na Śląsku zwiastował początek przerażającej historii Amadeusza. Właśnie tam, w cieniu kominów i hałd, przyszedł na świat, powitany przez rodziców, Elżbietę i Adriana, miłością równie wielką co ulotną. Ich szczęście zaczęło przygasać wkrótce po narodzinach syna.
Adrian stracił pracę, a z upływem czasu popadł w alkoholizm. Zaczęły się awantury, a w powietrzu unosiło się napięcie gęstsze od śląskiej mgły. Gdy Elżbieta rzuciła oskarżenie o zdradę, Adrian zaprzeczył, jednak ziarno nieufności zdążyło już zakiełkować, zatruwając ich relacje. W końcu podjęli decyzję o rozstaniu.
Elżbieta, skłócona z matką, spakowała życie w kilka walizek i w 1998 roku, wraz z synkiem, wyruszyła w nieznane. Porzuciła Śląsk, by szukać nowego początku w Tarnowie, stolicy województwa, które niedługo miało zniknąć z map. 29-latka znalazła pracę w sklepie, a Amadeusz przyjaciół w tarnowskiej podstawówce. Zamieszkali w bloku przy ulicy Lwowskiej.
Tarnów. Zaginięcie Amadeusza
W czwartek, 5 października 2000 roku, jedenastoletni Amadeusz wyszedł do szkoły jak zwykle. Powiedział matce, że wróci później. Elżbieta miała popołudniową zmianę w sklepie i wróciła do domu po 21:00. Syna wciąż nie było. Zaniepokojona zadzwoniła do jego kolegów, ale nikt go nie widział. O północy, przepełniona lękiem, powiadomiła policję.
Poszukiwania rozpoczęły się natychmiast, lecz nie przyniosły rezultatów. Następnego dnia dyżurny policji odebrał makabryczną wiadomość. Sprzątaczka poinformowała, że w zsypie na śmieci w bloku przy ulicy Lwowskiej znalazła zwłoki chłopca. Na szyi chłopca widoczne były ślady duszenia. Ubiór pasował do opisu ubrań zaginionego Amadeusza. Miejsca odnalezienia zwłok dzieliło od jego domu zaledwie 400 metrów.
Sekcja zwłok, przeprowadzona w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie, potwierdziła najgorsze obawy: chłopiec zmarł w wyniku uduszenia. Po siedmiu dniach śledztwa zatrzymano 29-letniego Roberta, mieszkańca tego samego bloku, w którym znaleziono ciało Amadeusza.
Roberta ujęto w piwnicy, gdzie spędzał większość czasu. Początkowo zaprzeczał, jakoby miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią chłopca, ale w końcu pękł. Opowiedział śledczym swoją wersję wydarzeń. Stał przy ulicy Lwowskiej, kiedy jakiś chłopiec poprosił go o papierosa, kiedy odmówił, tamten kazał mu się wynosić. Robert miał chwycić dziecko za ubranie i zacząć dusić. Chłopiec drgał, a po chwili zamknął oczy i przestał się ruszać. Mężczyzna miał się przestraszyć i wrzucić dziecko do zsypu na śmieci. Nie chciał tego zrobić. To wszystko wiemy z akt sprawy.
Robert, zatrzymany pod zarzutem zabójstwa, trafił do tymczasowego aresztu. I w tym właśnie momencie, historia przyjęła niespodziewany obrót.
Kolejna tragedia w Tarnowie
Elżbieta po latach będzie powtarzać, że po śmierci Amadeusza, jej jedynego syna, świat się dla niej skończył. Znajomi kobiety zauważyli, że nie odwiedzała ona grobu syna. Jej tryb życia uległ nagłej i drastycznej zmianie: zaczęła dbać o swój wygląd, używać kosmetyków, ubierać się atrakcyjnie. Nie bez powodu. W pracy poznała Piotra. Mężczyzna był od kobiety cztery lata młodszy, przystojny i szarmancki, spodobał się Elżbiecie. Kobieta liczyła, że po trudnym małżeństwie i stracie dziecka, być może wreszcie będzie miała szansę na szczęście i miłość.
Jednak w nocy z 6 na 7 listopada 2000 roku, w bloku gdzie mieszkała, wybuchł pożar. Około 20:30, na miejsce zdarzenia przybyły wozy straży pożarnej i radiowozy policyjne. Ogień strawił jedną z wind, a po ugaszeniu pożaru, strażacy dokonali makabrycznego odkrycia, w środku znajdowały się ludzkie zwłoki.
Sekcja zwłok wykazała, że należały one do młodej kobiety, w wieku od 19 do 23 lat. Ślady na jej ciele wskazywały, że przed śmiercią była bita, najprawdopodobniej kijem bejsbolowym, a następnie uduszona. Biegli medycyny sądowej wykluczyli, by przyczyną zgonu były oparzenia. Wszystko wskazywało na to, że ktoś pozbawił ją życia, po czym umieścił zwłoki w windzie i podpalił ją, aby zatrzeć ślady zbrodni.
Zbrodnia w Tarnowie. Zazdrość i nienawiść
Tożsamość ofiary pozostawała tajemnicą. Wstępne ustalenia policji wskazywały, że żadna z mieszkanek wieżowca przy ulicy Lwowskiej nie zaginęła. Tymczasem 4 listopada 2000 roku, komisariat policji w Tarnowie przyjął zgłoszenie o zaginięciu 21-letniej Katarzyny. Zaginęła ona dzień wcześniej, po tym, jak zakończyła pracę w sklepie odzieżowym. Nie wróciła na noc do rodzinnego domu nieopodal Tarnowa. Tarnowska policja, łącząc fakty, szybko skojarzyła sprawę zwłok w windzie z zaginięciem Katarzyny.
Policja pobrała od rodziców Katarzyny materiał do badań DNA, aby ostatecznie potwierdzić tożsamość ofiary pożaru. Równolegle przesłuchano wszystkich dorosłych mieszkańców bloku przy ulicy Lwowskiej. Kilku świadków zeznało, że tuż przed pożarem słyszeli głośną awanturę w jednym z mieszkań na ósmym piętrze. Szybko ustalono, że chodziło o mieszkanie, w którym mieszkała Elżbieta.
Kobieta jednak kategorycznie zaprzeczyła, jakoby miała jakikolwiek związek ze zwłokami znalezionymi w windzie. Twierdziła też, że nigdy nie poznała Katarzyny. Tymczasem w charakterze świadka przesłuchano narzeczonego zaginionej – Piotra, tego samego, który pracował razem z Elżbietą
Piotr w swoich zeznaniach nie wniósł wiele do sprawy zaginięcia Katarzyny, ale ujawnił, że jego narzeczona odwiedzała go w pracy, gdzie poznała Elżbietę. Mimo różnicy wieku polubiły się i często rozmawiały. Świadek dodał, że wiedział o zainteresowaniu Elżbiety jego osobą, ale stanowczo zaprzeczył, jakoby łączył go z nią romans.
Fakt, że Elżbieta i zaginiona Katarzyna znały się, był kluczowy. Do mieszkania kobiety skierowano specjalną grupę, w skład której weszli eksperci z laboratorium kryminalistycznego z Krakowa. Podczas przeszukania policjanci znaleźli w przedpokoju ślady krwi na wykładzinie. Kluczowym dowodem okazał się jednak worek z odkurzacza. W jego wnętrzu znajdowały się pukle damskich włosów. Ich kolor odpowiadał barwie włosów zaginionej Katarzyny.
Funkcjonariusze pojechali do rodzinnego domu Kasi, gdzie zabezpieczyli jej ubrania oraz szczotkę do włosów. Natychmiast zlecone badania morfologiczne potwierdziły, że włosy z odkurzacza należały do Katarzyny.
Dochodzenie trwało kilka miesięcy i potwierdziło, że Katarzyna została zamordowana w okrutny sposób. Powodem była najprawdopodobniej zazdrość Elżbiety o Piotra, chłopaka Kasi.
Tarnów. Dwa wyroki i odzyskanie wolności
Prokuratura w Tarnowie postawiła Elżbiecie zarzut zabójstwa. Kobieta, która szukała miłości, trafiła do więzienia. Przez cały proces konsekwentnie utrzymywała, że jest niewinna, i odmawiała składania zeznań. Pomimo to, sąd, opierając się na dowodach poszlakowych, uznał ją za winną, ale nie zabójstwa, a pobicia ze skutkiem śmiertelnym i skazał na 11 lat pozbawienia wolności.
Jeszcze zanim Elżbieta usłyszała wyrok, sama była dowożona z aresztu na inny proces – Roberta. Mężczyzna za zabójstwo jej syna został skazany na 15 lat pozbawienia wolności. Elżbieta skomentowała wyrok, mówiąc dziennikarzom, że uważa karę za zdecydowanie zbyt niską.

Od 2004 roku Elżbieta, odbywając karę, regularnie składała wnioski o przerwę w jej odbywaniu, powołując się na zły stan zdrowia. W marcu 2006 roku, w wieku 37 lat, osiągnęła cel. Sąd Penitencjarny w Tarnobrzegu udzielił jej warunkowego zwolnienia.
Po wyjściu z więzienia zamieszkała w wynajętym mieszkaniu w Tarnowie na osiedlu Westerplatte. Jej znajoma, Krystyna, wspierała ją i pomagała w codziennym życiu. Wydawało się, że śmierć Katarzyny była tragicznym epizodem w życiu Elżbiety. Niestety, historia miała potoczyć się dalej.
31 marca 2006 roku, o godzinie 20:30, na komendzie policji w Tarnowie rozdzwonił się telefon. Zrozpaczona matka zgłosiła zaginięcie swojej ośmioletniej córki, Magdaleny. Dziewczynka, uczennica drugiej klasy, jak co dzień rano udała się pieszo do szkoły na osiedlu Westerplatte. Zazwyczaj wracała do domu około 15:00, odbierana przez matkę. Jednak w piątki, Magda wracała sama i do domu nie dotarła.
Niecałą godzinę po zgłoszeniu, na osiedlu Westerplatte, troje młodych ludzi zauważyło kobietę pchającą stary, przykryty zasłoną wózek dziecięcy. Spod zasłony wystawały małe, dziecięce stopy. Jeden z chłopaków podszedł do kobiety i zapytał, dokąd jedzie z wózkiem. Odpowiedziała, że idzie do lekarza z chorym dzieckiem.
Podejrzany widok skłonił jednego z chłopców do powiadomienia policji. Kiedy funkcjonariusze przybyli na miejsce, kobieta nie zdążyła uciec. W wózku leżały zwłoki poszukiwanej dziewczynki, Magdaleny. Na jej szyi widoczne były ślady otarcia, wskazujące na uduszenie. Lekarz pogotowia ratunkowego stwierdził zgon, a zatrzymaną kobietą okazała się Elżbieta.
Zbrodnie w Tarnowie. Areszt
Kobieta nie przyznała się do winy. Początkowo śledczy przypuszczali, że do zabójstwa doszło w wynajmowanym przez Elżbietę i Krystynę mieszkaniu na osiedlu Westerplatte. Jednak w toku dalszych działań, wyszło na jaw, że Elżbieta wciąż posiadała klucze do swojego dawnego mieszkania przy ul. Lwowskiej. Po oględzinach tego miejsca, wyszło na jaw, że to właśnie tam doszło do zbrodni.
W mieszkaniu zabezpieczono różowy tornister szkolny należący do Magdy. Ustalono również, że kobieta ukradła jednemu z dawnych sąsiadów wózek, w którym ujawniono zwłoki dziewczynki. Kobieta ponownie trafiła do aresztu.
W areszcie, Elżbieta zdecydowała się złożyć wyjaśnienia w sprawie zabójstwa Magdy. W dalszym ciągu twierdziła, że jest niewinna, i przedstawiła swoją wersję wydarzeń. Oświadczyła, że przypadkowo spotkała chorą dziewczynkę w pobliżu szkoły na osiedlu, gdzie wynajmowała mieszkanie. Twierdziła, że chciała jej pomóc i zabrać do szpitala, ale nie zdążyła.
Wyjaśnienia Elżbiety były niejasne i sprzeczne. Kiedy śledczy zadawali jej szczegółowe pytania, kobieta zasłaniała się lukami w pamięci. Podczas kolejnych przesłuchań przyznała, że zaprowadziła dziewczynkę do opuszczonego mieszkania, gdzie ją „przytuliła”. Twierdziła, że później „straciła pamięć”, a po jej odzyskaniu zobaczyła zwłoki dziecka. Po wielu przesłuchaniach Elżbieta w końcu przyznała się do winy.
Powód, dla którego miała dopuścić się tej zbrodni, był szokujący. Elżbieta zaczęła twierdzić, że nawiedza ją duch jej zmarłego syna, Amadeusza, który żądał od niej, by „dostarczyła” mu braciszka do zabawy w zaświatach. Jej opowieści o halucynacjach skłoniły prokuraturę do zbadania jej poczytalności. Pierwsza ekspertyza psychiatryczna, wykonana w krakowskim areszcie, stwierdziła, że kobieta jest chora psychicznie i stanowi zagrożenie dla otoczenia. Jednak druga, przeprowadzona w Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Starogardzie Gdańskim, orzekła, że w chwili popełnienia czynu była w pełni poczytalna.
14 listopada 2007 roku Sąd Okręgowy w Tarnowie powołał nowy zespół biegłych z Pruszkowa, aby ostatecznie rozstrzygnąć, która z opinii psychiatrycznych jest prawdziwa. Biegli orzekli, że Elżbieta nie jest chora psychicznie, ale ma poważne zaburzenia osobowości, które czynią ją niebezpieczną dla otoczenia.
Sąd Okręgowy skazał Elżbietę na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Obrona złożyła apelację, a krakowski Sąd Apelacyjny uchylił wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Ostatecznie, 29 czerwca 2009 roku, zapadł prawomocny wyrok. Elżbieta W. została skazana na dożywocie za zabójstwo ośmioletniej Magdy.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]