
Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu „Interia bliżej świata” publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Brytyjski, konserwatywny „The Spectator”, z którego pochodzi poniższy artykuł, ukazuje się nieprzerwanie od 1828 r., co czyni go najstarszym tygodnikiem na świecie.
Food courty wydają się być obecne wszędzie w Londynie. Z powodów zbyt nudnych, by je tu przytaczać, znalazłem się w ciągu czterech dni w trzech z nich. (Uprzedzając pytania: tak, zaczynam kwestionować moje wybory życiowe.)
Nie, żeby było coś szczególnie złego w pojęciu food courtu. Jeśli byliście w chociaż jednym z nich, to znacie ten klimat: koniecznie industrialna przestrzeń z ustawionymi stoiskami oferującymi jedzenie uliczne.
Modne nowe food courty są często nazywane „food hallami” lub „marketami”, ale ostatecznie oferują ten sam rodzaj doświadczenia co strefy gastronomiczne w centrach handlowych i na lotniskach. Znajdą się tam bułki z homarem, smażony kurczak „premium” (najbardziej myląca nazwa, jaką kiedykolwiek słyszałem), sushi California Roll, pad thai, pizza i burgery wywołujące podagrę, które lepiej wyglądają na Instagramie niż w brzuchu. Jest też bar, muzyka nieco zbyt głośna, by można było spokojnie porozmawiać i masa nieplastikowych „ekologicznych” sztućców.
Chociaż mam 47 lat i jestem prawdopodobnie za stary, by w pełni doceniać doświadczenie jedzenia w food courtach, to mój powód, by nie wracać do miejsc takich jak Mercato Metropolitano czy Between the Bridges, sprowadza się do czegoś zupełnie innego: obserwowania z bliska jedzącego pokolenia Z.
Pokolenie Z nie potrafi jeść
Z przykrością muszę stwierdzić, że maniery przy stole poszły w ślady telefonów z tarczą. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy kolejne pokolenia nigdy nie nauczyły się jeść sztućcami, czy po prostu postanowiły zrezygnować z nich, jako czegoś przestarzałego i tak istotnego jak tkanie czy nawiązywanie kontaktu wzrokowego.
Pozwólcie, że przedstawię wam, czego byłem świadkiem w ostatnich dniach. Ludzie przeżuwali i jakimś sposobem wystawiali na zewnątrz buzi połowę języka, który wyglądał jak różowy bilet do miejsca, w którym nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby się znaleźć. Mężczyzna o zębach w kolorze khaki wydawał podczas przeżuwania dźwięki, które przypominały mi żwirek dla kota wrzucony do suszarki bębnowej. Gąbczaste, nieumyte ręce w kolorze mozzarelli sięgały głęboko do tacki z nachosami.
Przeznaczenie pudełek na serwetki wydaje się nieznane (uwierzcie mi, nie ma w nich serwetek). Większość jedzących uważa, że służą one do oparcia telefonu podczas wycierania rąk w dżinsy. Być może najgorszym momentem było obserwowanie mężczyzny o twarzy koloru wyschniętego porostu próbującego włożyć cały kawałek pizzy do ust za jednym razem. Nie udało mu się, a wąski kawałek rantu przybrał kształt drugiego języka. Jego kolegom to nie przeszkadzało. Ja jednak niemal zwróciłem swój placek z dorsza.
Szacunku nie zamówisz w dostawie
Oczywiście rozumiem, że jedzenie dla facetów powinno brudzić i nikt nie oczekuje jedzenia smażonego w głębokim tłuszczu skrzydełka kurczaka nożem i widelcem, tak jak robi to Donald Trump. Coś jednak musiało pójść nie tak, skoro ludzie ewidentnie ubrani na dobrą zabawę, opuszczają food court w strojach pokrytych plamami, ponieważ nie byli w stanie trafić jedzeniem z tacki do ust bez wywoływania katastrofy naturalnej.

Możecie zapytać: cóż z tego, że po nas przyszło pokolenie, które nie ma żadnych manier przy jedzeniu? Przecież i tak już prawie w ogóle nie jedzą przy stole. Ale przecież dobre maniery to nie jest żaden snobizm. Są symbolem uwagi, powściągliwości i podstawowej gotowości do pójścia na kompromis z innymi. Pokolenie Z odrzuca je jako opresyjne i bezsensowne. Nie odrzuca jednak serwetki, ale pewną umowę społeczną, którą ta serwetka reprezentuje.
Starsze pokolenia, takie jak moje, nadal mają umiejętność instynktownego odczytywania tych sygnałów. Jeśli młodsi konsumenci nie będą umieć ich odczytywać, to być może dostaną to, do czego dążą (awans, prezent finansowy, lepsze miejsce w biurze), ale nie zyskają sobie szacunku.
A szacunku, jak na złość, nie można zamówić na Glovo, ani w food courcie gdzieś między gyrosem a lodami.
Tekst przetłumaczony z „The Spectator”.
Tłumaczenie: Krzysztof Ryncarz
Tytuł, śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji











