Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Nikt z przedstawicieli polskich władz nie pojechał do Genewy, gdzie toczyły się kluczowe rozmowy na temat wojny w Ukrainie i planu pokojowego. PiS mówi, że to kompromitacja, a politycy koalicji rządzącej pytają, gdzie był prezydent i dlaczego nie naciskał na amerykańską administrację, by doszło do rozmowy z Donaldem Trumpem. Kto zawinił?
Prof. Tomasz Nałęcz: Bardzo źle się stało, że nikogo z polskiego rządu tam nie było. To szkodzi naszym interesom.
Amerykanie o tym zdecydowali?
Myślę, że nie tylko oni mieli w tym udział. Wspólnie, milcząco przyjęto założenie, że rozmawia się bez Polski.
Dlaczego nas nie zaproszono?
To efekt wewnętrznej polskiej wojny. Obóz PiS i otoczenie prezydenta stają na głowie, by udowodnić, że premier to wróg USA i nie zależy mu na utrzymywaniu jakichkolwiek relacji z Białym Domem. Donoszą na Tuska, z kolei druga strona źle mówi o Karolu Nawrockim, sugerując, że nikt się z nim w Waszyngtonie nie liczy i nie powinien za granicą prezentować innego stanowiska niż rządowe.
Donald Tusk liczył na większą aktywność prezydenta Nawrockiego w relacjach z USA. „Jeśli jest w stanie coś załatwić, niech się nie krępuje” – ironizował premier. A tak na poważnie, co mógłby zrobić prezydent w tej sprawie?
Przypomnę, że kilka tygodni temu w Białym Domu, podczas spotkania Donalda Trumpa z przywódcami europejskimi, również zabrakło prezydenta Polski. To pokazuje że bliskie relacje Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem są jedynie propagandą. Nie mógł wiele zrobić w tej konkretnej kwestii, natomiast kluczem do tej sytuacji jest zmiana nastawienia do rządu.
To tak jak w życiu, skłóconych sąsiadów nikt nie zaprasza na przyjęcie, bo nic nie wniosą, a będą jedynie skakać sobie do oczu. My to widzimy, widzi to świat.
Jakie będą tego konsekwencje dla Polski?













