W akcie oskarżenia ws. wypadku na autostradzie A1, do którego dotarli dziennikarze „Rzeczpospolitej”, prokuratorzy jasno wskazują, że bezpośrednią przyczyną tragedii była utrata panowania przez Sebastiana M. nad kierowanym przez niego bmw na łuku drogi. Tymczasem M. utrzymuje, że kia, którą podróżowała trzyosobowa rodzina z Myszkowa, zajechała mu drogę.
Wypadek na A1. Dziennikarze dotarli do aktu oskarżenia
Jak czytamy na łamach „Rz”, kierowane przez Sebastiana M. bmw w chwili wypadku pędziło z prędkością między 315 km/h a 329 km/h, po czym zostało zniesione siłą odśrodkową i zderzyło się z prawidłowo jadącą kią. Dopiero sekundę przed uderzeniem mężczyzna zaciągnął hamulec ręczny, ale to nie zapobiegło dramatowi.
„Los pokrzywdzonych podróżujących samochodem Kia był podejrzanemu obojętny. Mimo że widział płonący samochód, nie ruszył się z miejsca, w którym na autostradzie zatrzymał się jego pojazd. W żaden sposób nie starał się pomóc ludziom usiłującym wydostać pasażerów samochodu” – wskazał w akcie oskarżenia prok. Aleksander Duda z katowickiej Prokuratury Okręgowej.
Powołując się na zeznania jednego ze świadków, prok. Duda zaznaczył także, że tuż po tragedii M. „zachowywał się tak, jakby 'wjechał w kosz na śmieci'”.
„Zdziwienie świadka wzbudziło, że podejrzany oburzał się, że policjanci zatrzymali mu prawo jazdy” – dodał.
Dziennikarze informują ponadto, że M. wydał na żądanie policji telefon komórkowy, ale nad ranem 17 września, czyli kilka godzin po wypadku, przywrócił go zdalnie do ustawień fabrycznych, co jest kluczowe z punktu widzenia podwójnej notatki policyjnej – w jednej jako sprawcę wskazano Sebastiana M, w drugiej kierowcę kii.
Prokuratura oskarża Sebastiana M. Przebadano czarne skrzynki z samochodów
Na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego śledczy ustalili, że winę za wypadek ponosi wyłącznie Sebastian M., który „rażąco naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu drogowym, poruszając się z prędkością od 315 do 329 km/h na drodze, na której dopuszczalna prędkość wynosiła 140 km/h”.
Prokuratura uważa, że gdyby podejrzany prowadził swój samochód z odpowiednio dostosowaną do warunków prędkością, do wypadku najprawdopodobniej by nie doszło, a jego zachowanie „stanowiło wyraz skrajnego braku poczucia odpowiedzialności za bezpieczeństwo innych uczestników ruchu drogowego”.
Elektroniczne ślady wypadku drogowego pochodzące z kii potwierdzają, że w czasie pięciu sekund poprzedzających uderzenie przez BMW w lewy tylny narożnik samochodu, kierujący nim Patryk B. „utrzymywał stałą prędkość na poziomie 133-135 km/h, nie hamował, a kąt skrętu utrzymywał przez cały czas rejestracji jak do jazdy na wprost”.
Z kolei analiza danych z bmw wskazała m.in. że Sebastian M. naciskał pedał gazu w maksymalnym zakresie.
„Na 1 sekundę przed zderzeniem aktywował się system (…), a M. pogłębił kąt skrętu kierownicą w lewo do 22 stopni, zwalniając jednocześnie pedał gazu. Na 0,5 sekundy przed zderzeniem aktywował się układ korygujący tor jazdy, Sebastian M. użył pedału hamulca, a skręt kierownicy w lewo był jeszcze wyraźniejszy i wyniósł 44 stopnie” – napisano w oskarżeniu.
Co więcej, M. jechał autostradą A1 z „nadmierną i niebezpieczną prędkością” co najmniej przez 30 minut. Dźwięk wydawany przez samochód BMW jeden ze świadków prokuratury przyrównał do „lecącego nisko samolotu”. Z relacji innego świadka wynika, że już na etapie poprzedzającym wypadek miała miejsce sytuacja, w której M. miał problemy z opanowaniem pojazdu.
Tymczasem zarejestrowana przez kamery autostradowe kia cały czas poruszała się z dozwoloną prędkością prawym lub środkowym pasem.
Bmw z antyradarem i skłonności do szybkiej jazdy
Śledczy stoją na stanowisku, że Sebastian M. już wcześniej przejawiał skłonności do szybkiej jazdy. W październiku 2021 r. miał nawet zatrzymane prawo jazdy. Poza tym, jego bmw posiadało nielegalny antyradar, który „wykrywał i zakłócał pracę laserowych mierników prędkości stosowanych przez odpowiednie służby podczas kontroli prędkości na drogach”, co „miało mu zapewnić bezkarność”.
Jak czytamy w „Rz”, mężczyzna zlecił również usunięcie w swoim samochodzie fabrycznego limitu prędkości oraz zwiększenie mocy silnika. Śledztwo wykazało, że bmw było samochodem w leasingu na firmę ojca Sebastiana M., znanego biznesmena z Łodzi. Kiedy autoryzowany serwis samochodowy usunął wgrane modyfikacje modułu silnika, M. ponownie przeprowadził modyfikację osiągów silnika (w październiku 2022 r.).
Sebastian M. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Zamiast tego utrzymuje, że nie zjechał z lewego pasa na prawy i że udzielił pomocy swojemu pasażerowi. Wskazał też, że „przez kilka godzin współpracował z policją oddając wszelkie wyjaśnienia, testy na zawartość alkoholu i narkotyków”. Więcej miał nie zapamiętać.
Źródło: Rzeczpospolita