Szok, wściekłość, żal, zażenowanie – to emocje, o których piszą przyrodnicy i ekolodzy po ostatniej decyzji rządu Donalda Tuska. Nie pierwszy raz. I z coraz mniejszym zaskoczeniem, chociaż obietnice nowej ekipy w kwestii ochrony przyrody były zupełnie inne.
Tę złość wywołała decyzja rządu, by Polska poparła w głosowaniu pomysł poluzowania ochrony wilków, za którym stoi Komisja Europejska. Jeszcze niedawno Warszawa była wśród krajów wstrzymujących się od głosu i nie było większości, ale teraz kilka krajów poza nami zmieniło zdanie – i poparło inicjatywę, która dąży od przeniesienia wilka z kategorii ściśle chronionych do chronionych. Ta formalna zmiana może otworzyć furtkę do większego odstrzału tych zwierząt w krajach Unii, a także zagrozić ochronie przyrody w szerszym znaczeniu.
Tuska „nie” dla przyrody
Jak pisał dziennikarz Adam Wajrak, na Ministerstwo Klimatu i Środowiska miała naciskać w tej sprawie kancelaria premiera. Podobnie było kilka miesięcy temu, gdy Polska nie poparła przełomowego Prawa o odbudowie przyrody. Wtedy resort Pauliny Hennig-Kloski miał rekomendować głosowanie za tymi przepisami, ale premier zdecydował, że Polska ma być przeciwko. Ostatecznie prawo przeszło o włos, dzięki austriackiej ministerce, która zagłosowała inaczej, niż chcieli jej koalicjanci. Ale polskie organizacje zajmujące się ochroną przyrody są rozczarowane postawą rządu.
Decyzja o poparciu poluzowania ochrony wilków przyszła w tym samym monecie, w którym Donald Tusk opowiadał o przyczynianiu się bobrów do zagrożenia powodziowego. Premier w czasie sztabu kryzysowego mówił o potrzebie „szybkich zmian, jeśli chodzi o obecność bobrów na wałach”. A eksperci tłumaczyli, że bobry mogą nam pomagać w regulowaniu stosunków wodnych, a jeśli już rzeczywiście nory w wałach są problemem, to można temu zaradzić bez wypowiadania bobrom wojny.
W środę podczas sejmowej debaty na temat powodzi Tusk mówił, że opady były rekordowe i jednym zdaniem wspomniał o tym, że pogorszenie się tych zjawisk to efekty zmian klimatycznych. Jednak dużo bardziej jednoznacznie i klarownie mówiła o tym później ministerka klimatu Paulina Hennig-Kloska, która podkreśliła, że „kryzys klimatyczny widać gołym okiem”. Swoją drogą różne działania resortu klimatu, od tworzenia strategii transformacji po konkretne ustawy (np. dotyczące wiatraków) stale się opóźniają. Tu polityczna odpowiedzialność leży po stronie ministerki z Polski 2050, ale sam Tusk także nie zdaje się nadawać temu specjalnego priorytetu.
Co premier zrozumiał?
Taka postawa Tuska wywołuje tym większe rozczarowanie, że według tego, co mówił przed wyborami i tuż po – miało być inaczej.
W 2022 roku Platforma Obywatelska zorganizowała cały kongres programowy poświęcony klimatowi i energetyce. Tusk w swoim przemówieniu odniósł się do opublikowanego przed nim listu aktywistek klimatycznych:
– Myliliśmy się, nie doceniając kwestii ochrony klimatu, ochrony środowiska. To zrozumienie trochę czasu nam zabrało, że walka z katastrofą klimatyczną to nie są romantyczne fanaberie, to kwestia bezpieczeństwa.
Później, w swoim expose, Tusk nie mówił wiele o klimacie, ale z pasją opowiadał o ochronie lasów: „Las to nie jest gospodarka drewnem. Las to jest święty zasób”. Po niemal roku od wygranych wyborów trzeba zadać pytanie: czy premier rzeczywiście zrozumiał, jak ważna – także dla naszego dobrobytu i bezpieczeństwa – jest ochrona przyrody? Czy może zrozumiał jedynie, co na ten temat chcą usłyszeć potencjalni wyborcy?
Tusk może nie straci, ale Polska – tak
Donald Tusk może i nie nauczył się wiele o wadze ochrony przyrody, ale powszechnie jest uważany za wyjątkowo sprawnego polityka. I być może patrząc „czysto politycznie” przywiązywanie niewielkiej wagi do ochrony środowiska i tworzenia polityki opartej na wiedzy naukowej nie będzie kosztowne.
Z jednej strony Polki i Polacy w zdecydowanej większości deklarują, że chcą lepszej ochrony lasów, gatunków zwierząt jak wilki, obawiają się skutków zmiany klimatu. Z drugiej – klimat i środowisko rzadko są wśród głównych powodów głosowania na tę czy inną partię. Nie ma też wielkiego wyboru, bo obecna prawicowa opozycja nie ma w sprawie ochrony przyrody i klimatu nic lepszego do zaproponowania.
Traktowanie przyrody po macoszemu może być więc dla Tuska bezkosztowe – patrząc na to w cyniczny, stricte polityczny sposób. Ale w rzeczywistości tracimy na tym wszyscy. Zmiana klimatu napędza coraz silniejsze kataklizmy, jak wrześniowa powódź i brak poważnego traktowania tego zagrożenia naraża każdego i każdą z nas na realne niebezpieczeństwo.
Podobnie jest zresztą z ochroną środowiska. W sporej części klasy politycznej tkwi dawno nieaktualne przeświadczenie, że przyroda to sprawa dla „pięknoduchów”, którzy „blokują rozwój”, bo chomik europejski albo inny kumak bardziej im leży na sercu. Wyraźnie widać to w słowach Tuska o bobrach: „Czasami trzeba wybierać między miłością do zwierząt a bezpieczeństwem miast, wsi i stabilnością wałów”. To sposób myślenia sprzed dziesięcioleci. Dziś wiemy – i mamy na to dowody – że różnorodność biologiczna i dzika przyroda są sojuszniczkami w walce ze zmianą klimatu i ekstremalną pogodą, a ich zachowanie to nie tylko kwestia bycia „pięknoduchem”, ale naszego dobrobytu i bezpieczeństwa. Bobry tworzą naturalną retencję wody w krajobrazie, co może łagodzić zarówno susze, jak i powodzie.
Oczywiście nie oznacza to, że nigdy nie dochodzi do konfliktu między człowiekiem a bobrami czy innymi zwierzętami. I tak, czasem ten konflikt rozwiązujemy na niekorzyść zwierząt, chociaż niekoniecznie przez ich zabijanie (np. wały można chronić przed bobrami przy pomocy siatki). Grunt, żeby odbywało się to na podstawie wiedzy specjalistów, a nie tego, co danemu politykowi się wydaje.
Nie jest za późno
To wszystko składa się na ponury obraz: po latach rządów PiS, które zupełnie zbywało naukowców i ekspertów w kwestiach ochrony przyrody, zamiast bardzo oczekiwanej zmiany, jest seria rozczarowań.
Jedynym pozytywem jest to, że na zmiany nie jest za późno. Przed Polską teraz masa wyzwań środowiskowych i rząd z Donaldem Tuskiem wciąż ma szanse pokazać, że po pierwsze traktuje je poważnie, a po drugie – że potrafi oprzeć politykę na wiedzy eksperckiej.
Przed nami decyzje o reformie Lasów Państwowych, tworzeniu lasów społecznych i nowych parków narodowych; reformie łowiectwa (wiceminister Mikołaj Dorożała zapowiada na przykład skreślenie niektórych ptaków z listy gatunków łownych), transformacji energetycznej. Ustawa wiatrakowa wreszcie trafiła do konsultacji, podobnie jak plan transformacji energetycznej do 2030 roku. Przyjęte przez Unię Europejską prawo o odbudowie przyrody czeka na przełożenie na polskie przepisy, podobnie jak dyrektywa budynkowa. Po powodzi konieczna jest lepsza adaptacja do zmiany klimatu i rozwiązania oparte o naturę (i fakty), a nie tylko budowanie większych zbiorników. Wiele z tych spraw nie będzie łatwych – negocjacje ze poszczególnymi środowiskami, zagrożenia w przerzucaniu zbyt dużych kosztów transformacji na obywateli (ETS2) wymagają dobrego przygotowania i sprawnego wprowadzania w życie.
Nawet jeśli sprawy klimatu i środowiska nie są na pierwszym miejscu obaw wyborców, to świadomość społeczna stale rośnie – i nieraz prześciga polityków. Jeśli Tusk i jego rząd nie zaczną traktować ich poważnie i opierać swoich działań na naukowych podstawach, to może się okazać, że ucierpią na tym nie tylko przyroda i obywatele, ale też sami politycy, którzy nie nadążają za zmianami.