Ale jest i scenariusz pesymistyczny, także znany z najnowszej historii. W tej opowieści miliony ocalonych z okopowego piekła mężczyzn trafiło w społeczną próżnię. Do przegranej ojczyzny, trawionej koszmarnym kryzysem i bezrobociem, gdzie dawnych bohaterów postrzegano jako darmozjadów.
„Stracone pokolenie” – tak ich nazywano, młodych Niemców, niepotrzebnych wojsku po 1918 roku. Frustracja, która w tym środowisku dojrzewała, kilka lat później znalazła tragiczne ujście. To pośród weteranów kajzerowskiej armii wykluł się faszyzm, to oni pchnęli Republikę Weimarską w objęcia zbrodniczego nazizmu.
Model skrajnie ekstensywny
Dziś chyba możemy zaryzykować twierdzenie, że konflikt na Wschodzie zmierza do finału. Nie sądzę, by był to definitywny koniec, ale można założyć, że nastąpi nieco dłuższa, może nawet kilkuletnia pauza. Nie zacznie się ona jutro czy pojutrze, raczej w perspektywie najbliższych miesięcy.
Tak czy inaczej, w obu armiach – rosyjskiej i ukraińskiej – służy obecnie niemal 2,5 mln ludzi; to o 150 proc. więcej niż przed 24 lutego 2022 roku. Jeśli podejść do sprawy racjonalnie, czas pokoju winien przynieść przynajmniej częściową demobilizację. Co wówczas stanie się z weteranami? A może takie rozważania w ogóle nie mają racji bytu?
Częściową odpowiedź przynosi nam kondycja rosyjskiej gospodarki. Parametry takie jak PKB czy bezrobocie mogą sugerować, że wszystko jest w porządku, ale przyjrzyjmy się uważniej. Bezrobotnych jest niewielu, bo wojsko ściągnęło z rynku mnóstwo mężczyzn.
Wojowanie to też robota, w Rosji wyjątkowo opłacalna, tylko jaka jest wartość dodana tej pracy? Żołnierz tylko zużywa, nic nie produkuje. Z kolei wzrost PKB przede wszystkim wynika ze zwiększonej aktywności zakładów zbrojeniowych. Ale ich urobek w miażdżącej większości przepalany jest w Ukrainie. Dosłownie przepalany. Taki model gospodarowania jest skrajnie ekstensywny i uzależniony od występowania dwóch czynników.
Po pierwsze, wojny, bez której nie byłoby po co budować i remontować kolejnych partii sprzętu. Po drugie, społecznej zgody na wyrzeczenia. Pracownicy zbrojeniówki zarabiają dwa-trzy razy więcej niż przed „spec-operacją”, ale pensje reszty obywateli nie rosną. Ba, spada jakość usług publicznych, zaniedbywane są inne gałęzie gospodarki, bo państwo połowę dochodów przeznacza na wojowanie.
„Wszystko dla frontu, wszystko dla zwycięstwa!”. Patriotyczna retoryka jeszcze w Rosji działa, ale po prawdzie nie ma dla niej alternatywy, tak jak nie ma alternatywy dla wojny. To znaczy byłaby, gdyby koniec konfliktu oznaczał natychmiastowy powrót do warunków wymiany gospodarczej sprzed inwazji. Co dałoby Rosji sposobność zarabiania na eksporcie kopalin, dostęp do zachodnich rynków i technologii – a to z kolei tchnęłoby ducha w podupadłe przemysły i usługi. No ale na to się nie zanosi – na Zachodzie nie widać gotowości do drastycznych redukcji sankcji.
Jest więc Rosja skazana na wojnę i dalsze przejadanie oszczędności. Przez kilka lat można w ten sposób funkcjonować, a przecież Putin nie myśli w kategoriach długoterminowych, jest starcem. Chce utrzymać władzę teraz i w najbliższym czasie. Co będzie po nim, chyba niespecjalnie go zajmuje.
Rosja. Gniew setek tysięcy zdemobilizowanych
No dobrze, tylko jak to się ma do perspektywy wygaszenia konfliktu, o której piszę kilka akapitów wyżej? Ano tak, że wojny nie będzie, ale wojenne wzmożenie owszem. Mobilizacja – ludzi i zasobów – bo przecież „wróg czuwa”, a dotychczasowe rozstrzygnięcia wymagają dogrywki. W takim scenariuszu koszary nadal będą pełne i choć to rozwiązanie drogie w utrzymaniu, to i tak tańsze niż regularne wojowanie. Co więcej, dające sposobność odbudowy utraconego parku sprzętowego armii, stworzenia zapasów, które teraz „przejadą” front. Same korzyści…
Idźmy dalej. Płaca minimalna w Rosji to odpowiednik naszych 900 zł, przy cenach podobnych do polskich. Na „głubince” – rosyjskiej prowincji – takie wynagrodzenie to standard, nieliczni zarabiają więcej.
Armia tymczasem oferuje kilkanaście razy wyższe pensje. Czy nawykli do takich zarobków weterani zgodzą się na powrót do starego – do marnych cywilnych pensji i równie marnej egzystencji? Kto im zapłacić porównywalne z żołdem pieniądze? Co zrobią, gdy armia się na nich wypnie?
Historycznie patrząc, bunty żołnierskich mas i w Rosji miały moc obalania reżimów. Putin pewnie nie zaryzykuje gniewu setek tysięcy zdemobilizowanych, nawykłych do przemocy mężczyzn. Zapewne wybierze opcję trzymania ich „pod parą”, w wojsku.

Bez wielkiej armii Ukraina zginie
Ukraina również płaci wojskowym więcej niż zarabiają zwykli obywatele. W realiach pełnoskalowej wojny żołnierz ZSU otrzymuje przeciętnie pięciokrotność średniego wynagrodzenia (na nasze to ponad 10 tys. złotych). Więc i tam demobilizacja oznaczałaby materialną degradację weteranów, tym większą, jeśli ukraińska gospodarka nie ruszyłaby z kopyta.
Po prawdzie, niewiele tu zależy od samej Ukrainy, a tego, ilu zagranicznych partnerów zdecyduje się pomóc w odbudowie poturbowanego kraju i w nim zainwestować. Prężny rozwój zagospodarowałby potencjał weteranów, marazm, recesja, życie w ruinach – dosłownie i w przenośni – mogłyby pchnąć zdemobilizowanych mężczyzn ku radykalizacji. Mniejsza jakiej, na pewno niebezpiecznej dla ukraińskiej demokracji.
Zresztą, nie trzeba jakiejś szczególnej obstrukcji – wystarczy, by masy byłych żołnierzy wyjechały z kraju (o co formalnie będzie łatwiej, gdy zniesiony zostanie stan wyjątkowy). Ukraina już straciła dużą część najcenniejszego potencjału demograficznego, byłby to zatem kolejny dotkliwy cios.
Ale nie takiego ciosu najbardziej obawiają się w Kijowie. Fakt, iż ukraińskie władze nie rozważają drastycznej demobilizacji, nawet jeśli uda się zawrzeć z Rosjanami jakieś porozumienie, wynika z czego innego. Z nieufności i przekonania, że Rosja – niezależnie od formalnych deklaracji – i tak spróbuje doprowadzić do terminacji ukraińskiej państwowości.
To dlatego Kijów tak głośno protestuje przeciwko pomysłowi redukcji swoich sił zbrojnych, co miałoby być jednym z warunków pokoju. Dlatego nie godzi się na oddawanie bez walki Zaporoża, Chersońsczyzny i Doniecczyzny – by nie ułatwić Rosjanom przyszłej inwazji. Dlatego wreszcie usilnie zabiega, by gwarancje bezpieczeństwa obejmowały mechanizmy, które zabezpieczą finansowanie wojska na co najmniej obecnym poziomie. Bo Ukraina sama wielkiej armii nie utrzyma, a bez niej zginie. Nie tylko zresztą Ukraina…