27 stycznia mija 80 lat od wyzwolenia obozu koncentracyjnego i zagłady w Oświęcimiu.
Narodziny w piekle
Lodowata woda obmywa nagie ciało dwukilogramowego noworodka. Matka po trzech dniach porodowych bólów i siedmiu miesiącach obozowej katorgi pada wykończona na zimną, pełną śmieci pryczę. Waży tylko 28 kg. Trzęsie się i błaga o cokolwiek do okrycia. W końcu rzucają jej dwa koce. Powieki ma ciężkie, ale widzi kobietę i mężczyznę. On to niemiecki lekarz, ona – polska położna, Stanisława Leszczyńska.
Anna Piekarz ma szczęście. Jej dziecko nie dostanie zastrzyku ze śmiertelnym fenolem, nie zostanie też wrzucone do beczki z wodą. Nie usłyszy bulgotania, po którym zmącona woda, znów stanie się gładką taflą, jakby przed chwilą nie utopiono w niej maleńkiego człowieka. Jest 1944 rok w Auschwitz-Birkenau – niemieckim obozie zagłady w Oświęcimiu. Noworodki nieżydowskie od roku przestały być mordowane tuż po urodzeniu.
O czym myśli matka, kiedy leży na tej strasznej „porodówce”, wsłuchując się w lamenty i wrzaski, które dobiegają z zewnątrz? Że jej córka od pierwszych chwil życia będzie czuć ten straszliwy smród palonych ciał? A może zastanawia się, jak przeżyć zimę z noworodkiem w obozie zagłady? Czy będzie miała czym wykarmić Stenię? Czy brudne szmaty i resztki obozowych pasiaków wystarczą, by otulić delikatne ciało niemowlęcia? Czy boi się, że budzący postrach „lekarz” Józef Mengele zainteresuje się jej córeczką? I czy jest wyjście z tego piekła na ziemi inne niż przez komin…
Anioł śmierci
Pierwszym ubrankiem Stefanii, córki Anny Piekarz, jest mały pasiak, uszyty przez współwięźniarki w baraku nr 11. Pieluchy to kawałki szmat. Matka pierze je w zimnej wodzie i przed zaśnięciem kładzie na brzuchu i nogach, żeby na rano zdążyły wyschnąć. To jedyny sposób, by w listopadzie w wilgotnym i zawszonym baraku wysuszyć tę osobliwą bieliznę.
Anna jest bardzo słaba, dlatego opiekę nad córeczką powierza starej Rosjance, ale nie za darmo, musi oddawać jej swoją rację żywieniową. Choć młoda matka pije tylko wodę, natura okazuje się łaskawa. Ma mnóstwo mleka, by wykarmić swe pierwsze dziecko.
Kiedy może już wstać, natychmiast wraca do pracy. Maleńka Stenia godzinami leży wśród innych dzieci, także oddzielonych od matek. Nikt nie odpowiada na jej przejmujący płacz choć odrobiną czułości. Anna może przychodzić do niej pięć razy dziennie na karmienie. Widok płaczących, zziębniętych niemowląt, którym robaki wpełzają do uszu i nosa, na zawsze zostanie w jej pamięci.
Zapamięta też „anioła śmierci”, obozowego lekarza Józefa Mengele, znanego z bestialskich eksperymentów na więźniach, szczególnie na niemowlętach. Przychodzi po Stenię z asystą. Kiedy odnosi dziewczynkę, ta płacze przeraźliwie. Matka długo nie może jej utulić.
Oddech wolności
Ogień coraz szybciej się rozprzestrzenia, w powietrzu unosi się dym palonych dokumentów, płoną baraki, chaos ogarnia cały obóz. Ledwie bijące serca więźniów kołatają mocniej. Ucieczka – ta myśl, dodaje sił, choć ciała nie mają jej wcale. Maleńka Stenia krzyczy coraz głośniej. Z zimna, głodu, tęsknoty za matczynym ciepłem. Anna patrzy na córkę – dzisiaj zabierze ją z tego piekła.
Zawija swoje kościste ciało w wielki płaszcz, zakłada o wiele za duże męskie buty. W nich zrobi pierwszy krok ku wolności. Nie da się zastrzelić, nikt jej już nie uderzy, nikt nie zabierze dziecka. Nie dziś. Dziś będzie wolna. Zawija Stenię w koc, a niewielki taboret obraca do góry dnem. Do środka wkłada córkę. Jeszcze tylko sznurek, dzięki któremu będzie mogła ciągnąć ją za sobą. Nieść nie byłaby w stanie, musi się skupić na stawianiu kolejnych kroków, a ciężar dziecka byłby dla niej miażdżący.
Mróz przecina jej skórę, w głowie obitej przez esesmanów dudni od wrzasku innych więźniów, z małego zawiniątka, które ciągnie za sobą, dobiega przeraźliwy płacz. Anna wie, że nie może się zatrzymać. Jest już u bram, jej gehenna zaraz się skończy. Krok za krokiem, płacz, jęk, krzyk, ogień.
Obóz staje się coraz mniejszy, otaczającą ją ciszę przerywa już tylko Stenia. Krzyczy całą drogę, jakby dopiero co łapała pierwszy oddech. Oddech wolności.
Anna na zawsze pozostanie więźniarką, będzie nią do końca życia, choć już z dala od Auschwitz. Dziś – 27 stycznia 1945 roku – dokonała niemożliwego. Wyrwała siebie i córkę z objęć śmierci.
Powrót do domu
12 kilometrów w prawie 30-stopniowym mrozie. Ciągnąc za sobą dziecko, potykając się i wstając na nowo. To droga, którą Anna pokonuje po wyjściu z obozu. Kiedy zatrzymuje się przy niej furmanka, odwraca wzrok. Powozi Niemiec, mówi, że chce pomóc, ale ona nie wierzy w te słowa. Nie po tym, co przeszła. Wie, że tę drogę musi pokonać sama.
Wreszcie dociera do Libiąża. Kobieta z trudem podnosi rękę, by zapukać do drzwi. Bóg jednak nad nią czuwa, trafia na dobrych ludzi, którzy nie wahają się przyjąć tej wątłej uciekinierki w obozowym pasiaku i jej córki. Dają dach nad głową, łóżko – prawdziwe łóżko, a nie twardą pryczę pełną wszy – i jedzenie. O tym ostatnim Anna już dawno przestała myśleć. Od miesięcy jadła stare ziemniaki, czarny chleb i ciecz, w której pływały robaki. Zapomniała, że coś może mieć dobry smak. Powoli przełyka każdy kęs.
Po kilku dniach do Stefana, męża Anny, dociera wiadomość: żona żyje i razem z córką jest w Libiążu. Mężczyzna nie może w to uwierzyć. Był pewien, że zginęła. „Spalili ją, spalili” – powtarza w amoku. Kiedy szok mija, wsiada na sanie i rusza do Libiąża.
Widok przeraźliwie wychudzonej Anny i nikłej Steni nie może być dla niego łatwy, ale teraz liczy się tylko jedno – żyją i razem z nim wrócą do domu. To cud – nikt nie ma co do tego wątpliwości.
Wiadomość o ich powrocie szybko rozchodzi się po całej wsi. Ludzie wychodzą na drogę, czekają przed domem. Wita ich tłum. Każdy chce zobaczyć dziecko, które przyszło na świat w piekle Auschwitz i kobietę o nadludzkiej sile.
Wreszcie wróciły do domu.
/
Numer na skórze
Los (a może Bóg) doświadcza rodzinę Steni także po wojnie. Kiedy dziewczynka ma pięć lat, w wypadku ginie jej ojciec. Matka nigdy ponownie nie wyjdzie za mąż. Sama będzie klepać biedę, wychowując córkę i jej dwóch młodszych braci. Nie umie okazywać czułości. Zapamiętają ją jako twardą, surową i nerwową kobietę.
Stenia jeszcze przed pójściem do szkoły wie, że urodziła się w Auschwitz. Wszystko przez ten zagadkowy numer na skórze matki – 79414. Dopytuje o niego i dowiaduje się prawdy. Anna w zdawkowy sposób mówi jej o obozie, zaznaczając, że nie chce do tego wracać.
Jest coś jeszcze. Na dziecięcym udzie majaczą cyfry, które z każdym rokiem stają się coraz mniej widoczne. Dopiero po latach okaże się, że to numer 89136. Wtedy nie będzie już po nim śladu.
Obóz odkładał się w ciele niemowlęcia i wciąż daje o sobie znać. Dziewczynka jest chorowita. Na głowie ciągle jątrzą się rany. Czasami swędzi tak bardzo, że drapie się do krwi.
Po latach nie będzie umiała powiedzieć, skąd właściwie się brały. Pamięta tylko te strupy jak kalafiory, a zamiast warkoczów – włosy obcięte na zapałkę, poklejone od ropy, która sączyła się z ran.
Kiedy idzie do szkoły, mama zakłada jej na głowę chustkę, żeby chronić wrażliwe miejsce i Stenię przed drwinami z jej wyglądu.
Potrzeba prawdy
Stefania urodziny obchodzi 18 listopada, choć nie wiadomo, kiedy właściwie przyszła na świat. Ojciec podał tę datę w urzędzie wraz z miejscem urodzenia, rodzinną wsią – Czubrowice. Skłamał ze strachu. Nikt nie wiedział, co będzie. Czy Niemcy nie wrócą i nie zabiorą dziecka? Rodzice zatarli więc ślad obozu w oficjalnych dokumentach.
Ale prawda jest potrzebna dorosłej Stefanii. Obóz to część jej tożsamości. Dlatego w 1977 roku idzie do krakowskiego sądu, by sprostowano jej akt urodzenia. Matkę powołuje na świadka. Miejsce narodzin zostaje zmienione na Oświęcim-Brzezinka.
Wraca tam, mając ponad 30 lat, kiedy powstaje film o byłych więźniach. Z matką stoją w miejscu, w którym Stefania przyszła na świat. Do Anny wracają wspomnienia, przez kolejne dni z trudem dochodzi do siebie. Nie mówi o Auschwitz przez lata, choć ta niewidoczna gołym okiem rana daje o sobie znać każdego dnia. Ogromne bóle głowy, słabe zdrowie, nerwowość i ten przeszywający lęk.
Jedyne dobro, jakie wyniosła z fabryki śmierci, to córka.
/
Ostatnia podróż
Anna opowiada o traumie z młodości dopiero na kilka lat przed śmiercią. Jest rok 2000, jej prawnuczka Kasia pisze pracę o Auschwitz, zadaje pytania. Była więźniarka wreszcie się otwiera. Wspomina, jak wraz z innymi kobietami trafiła do obozu, gdzie kapo przywitała ich słowami: „tu jest łagier śmierci, stąd nie ma wyjścia”. Rodzina poznaje historię 26-latki w ciąży, której kazano toczyć beczki z ludzkimi odchodami i kopać głębokie rowy. Słyszą o kolejnych upadkach z wyczerpania, po których nikt nie może pomóc się podnieść, biciu do utraty przytomności, mrozie, głodzie, strachu.
Ostatnie lata życia Anna spędza przykuta do łóżka. Na pół roku przed śmiercią „wraca” do obozu. Krzyczy, że Niemcy ją biją, że stoi w wodzie po kolona, odczuwa zimno przemarzniętych nóg i głowy. Wrzeszczy, że idzie doktor Mengele i zabierze jej Stenię.
Stenia jest przy jej boku. Opiekuje się matką do końca, towarzysząc jej w tej ostatniej drodze, kiedy na zawsze uwolni się od obozu.
Anna Piekarz umiera w wieku 87 lat.
/
Przesłanie
Kiedy Stefania Wernik (z domu Piekarz) siedzi przed nami w swoim domu w Osieku, trudno uwierzyć, że ta drobna, elegancka i pogodna kobieta od pierwszego oddechu niesie piętno Auschwitz-Birkenau.
Idzie przez życie z mężem, którego rodzina uratowała się z rzezi Wołyńskiej. Razem dźwigają bagaż historii. Mimo tak wielu trudnych doświadczeń są pełni serdeczności, podkreślają: że najważniejsze w życiu są miłość i zgoda.
W rocznicę wyzwolenia Auschwitz-Birkenau do Oświęcimia jeżdżą wspólnie. Rok w rok.
– Każda wizyta jest dla mnie trudna. Kiedy staję przy barakach, czy pod ścianą śmierci myślę, że mogłam tam umrzeć. To miejsce jest dla mnie jednym wielkim cmentarzem. Piekłem na ziemi. Wiele mnie to kosztuje. Po powrocie do domu długo dochodzę do siebie, ale dopóki mogę, chcę tam przyjeżdżać. Znów spotykać się z innymi ocalałymi, tym bardziej że z roku na rok zostaje nas coraz mniej. To dla mnie bardzo ważne. Jesteśmy połączeni na zawsze jak jedna rodzina – wyznaje.
I dodaje: Truchleję na myśl, że takie okrucieństwo mogłoby się powtórzyć.
Dlatego Stefania Wernik nie może przestać pełnić swojej misji – świadka historii zagłady. O okrucieństwie Auschwitz opowiada na licznych spotkaniach w Polsce, a także w Niemczech. Szczególnie istotne są dla niej te z młodzieżą. Nieraz usłyszała, że jest dla nich ważną lekcją historii.
– Młodzi nie mogą zapomnieć o Auschwitz. O tej fabryce śmierci, z której nie było powrotu. Kiedy spotykam się z młodzieżą z Niemiec, słyszę czasami takie pytania, czy mam do nich pretensje, czy czuję jakiś żal. Odpowiadam, że nie mam żalu do nich, ani do ich rodziców. Mam żal do ich dziadków i pradziadków. To oni rozpętali wojnę, pozwolili się szerzyć tej strasznej nazistowskiej ideologii. Jak to możliwe, że człowiek człowiekowi zgotował takie okrucieństwo… – mówi.
Każde takie spotkanie kończy, odczytując swoje przesłanie.
„Zwracam się do wszystkich Narodów Świata, do wszystkich pokoleń tych narodów. Nigdy więcej wojny, nigdy więcej faszyzmu, który niesie za sobą, śmierć, ludobójstwo, zbrodnie, rzeź i zatracenie godności człowieka. Ideologie tegoż świata są podstępne, wystarczy w nie uwierzyć i stanie się to, co już było. Bądźcie czujni i mądrzy, nie pozwólcie, by wami zawładnęły”
~ Stefania Wernik urodzona w Auschwitz-Birkenau, w piekle hitlerowskiej zagłady
(kontakt do autorek: [email protected]; [email protected])