Historia niejako zatacza koło. W marcu br. deklarację zorganizowania plebiscytu w sprawie członkostwa Ukrainy w UE węgierski premier ogłosił właśnie po unijnym szczycie.
Rząd Orbana od samego początku jest w tej sprawie jednoznaczny – odrzuca nie tylko szybszą ścieżkę akcesji, ale także członkostwo Ukrainy w ogóle.
W tym względzie różni się od największego rywala – Petera Magyara, który aż tak stanowczy nie jest. TISZA nie popiera bowiem tylko przyśpieszonej ścieżki, uważając, że czas potrzebny na negocjacje pomiędzy Brukselą a Kijowem jest tak długi, że większość zagadnień uda się rozwiązać (przede wszystkim związanych z sytuacją węgierskiej mniejszości w Obwodzie Zakarpackim).
Co więcej, warto wspomnieć, że Magyar uzyskał pisemne zapewnienie od szefa Europejskiej Partii Ludowej Manfreda Webera o tym, że EPL uznaje stanowisko TISZY w sprawie przyśpieszonej akcesji Ukrainy (którą ta grupa polityczna popiera). W ostatnich tygodniach prorządowe media atakują Magyara właśnie za jego „proukraińskość”, która tak naprawdę pozostaje co najmniej nieoczywista.
Węgry. „Referendum” o Ukrainie w UE. Prawie 2,3 mln głosów
W czasie referendum – między 14 kwietnia a 20 czerwca – swój głos oddało dokładnie 2 284 732 obywateli Węgier. Przeciwko akcesji Ukrainy do UE (warto podkreślić -„’w ogóle”, a nie tylko w ramach przyśpieszonej ścieżki), opowiedziało się 2 168 431 głosujących – co stanowi 95 proc. wszystkich głosujących. Oddano też około 6 tys. nieważnych głosów.
Orban stwierdził więc, że posiada bardzo silny mandat na rozmowy w Brukseli, który zamierza wyeksponować – Węgry nie popierają członkostwa Ukrainy w UE. Sam mechanizm akcentowania silnego stanowiska nie jest nowy. Premier Węgier wielokrotnie deklarował, iż zabiera ze sobą wyniki „narodowych konsultacji”, by podkreślić, że stanowisko Węgier jest tożsame z wolą narodu.
VOKS 2025 (pol. Głos 2025) był inicjatywą, plasującą się na pograniczu konstytucyjnego referendum a tzw. narodowych konsultacji. Dotychczas Viktor Orban mówił właśnie o formie „konsultacji” – czyli rozesłania kart z pytaniami do wszystkich osób – znajdujących się w rejestrze wyborców – i późniejszego zliczenia odesłanych odpowiedzi.
Z góry wiadomo jednak, że „narodowe konsultacje” nie mają żadnej mocy prawnej – są czysto deklaratywne. Mimo to premier często prezentował ich wyniki (zawsze zgodne ze stanowiskiem rządu) tak, jakby miały one wagę prawną czy dogmatyczną.
W przypadku VOKS 2025 termin „konsultacje” pojawiał się wyjątkowo rzadko. Premier sprawiał wrażenie, jakby na Węgrzech faktycznie odbywało się referendum. Co więcej, w przekazie kierowanym do odbiorców zagranicznych władze konsekwentnie podkreślały, że Węgrzy „decydowali” o członkostwie Ukrainy w Unii Europejskiej.
Ostatnich kilkanaście tygodni upłynęło pod znakiem swoistego antyukraińskiego festiwalu – kampanii pozbawionej konkretów, danych czy merytorycznej debaty. Zamiast tego dominowały emocje, co – z punktu widzenia politycznego marketingu – ma swoją logikę. Politycy rządzącej większości przekonywali, że przystąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej doprowadzi do wzrostu cyberprzestępczości (według premiera Orbana niemal wszystkie takie przestępstwa popełniają obywatele Ukrainy), a także nasili przemyt narkotyków, broni, ludzkich organów i ludzi.
W przestrzeni publicznej pojawiały się również ostrzeżenia, że wraz z Ukrainą do UE przedostaną się skrajne grupy bojowe oraz genetycznie modyfikowana żywność. Wreszcie podkreślano, że członkostwo Kijowa miałoby oznaczać wielomiliardowe straty dla Węgier. W kampanijnym przekazie pojawił się nawet argument, że Ukraina – jako członek Unii – otrzymałaby prawo weta, które mogłaby wykorzystać… przeciwko Węgrom.
Ukraina w UE? Co z frekwencją na Węgrzech?
Moglibyśmy zapytać, czy te 2,3 mln głosów to dużo? Mało? To oczywiście zależy od punktu odniesienia. Jeżeli weźmiemy pod uwagę frekwencję z samych „narodowych konsultacji” dowiemy się, że są to drugie „konsultacje” o najwyższej frekwencji. Więcej osób (o 72 tys. – red.) wzięło udział w głosowaniu w sprawie tzw. „planu Sorosa” w 2017 r. Przewidywał on – w opinii rządzących – ściągnięcie na Węgry miliona nielegalnych migrantów.
W „konsultacjach” w sprawie Ukrainy wzięło udział o 900 tys. osób więcej niż przed rokiem, gdy rząd pytał o nowy mechanizm gospodarczy, o 700 tys. obywateli więcej niż w 2023 r., kiedy rządzący pytali o „narodową suwerenność” czy o 800 tys. więcej niż w 2022 r., gdy partia Orbana badała opinię obywateli na temat odrzucenia unijnych sankcji na Rosję.
Odnieśmy jednak te liczby do całej populacji Węgier. Według danych Narodowego Biura Wyborczego w rejestrze wyborców w wyborach parlamentarnych w 2022 r. znajdowało się dokładnie 7 759 337 osób. Oznacza to, że udział ostatnim „referendum” wzięło zaledwie 29,44 proc. potencjalnych głosujących. Jeżeli premier w swojej opowieści akcentuje siłę mandatu, to (nomen omen) owa siła literalnie jest co najmniej wątpliwa.
Na marginesie warto wspomnieć, że w 2022 r. na koalicję Fidesz-KDNP na liście krajowej (nie wliczamy głosów korespondencyjnych – red.) oddało głos 2,8 mln. Węgrów. Potwierdza się kolejny raz, że w inicjatywach „konsultacyjnych” udział biorą w znakomitej większości wyłącznie zwolennicy rządzącej koalicji.
Jest jeszcze jedna kwestia – system weryfikacji głosów. Nie ma żadnej gwarancji, że uniemożliwiono kilkukrotne oddanie głosu przez tę samą osobę, ani że nie było możliwe jednoczesne głosowanie drogą elektroniczną i korespondencyjną. Opozycyjny portal Telex cytuje wypowiedź szefa kancelarii premiera Gergelya Gulyása, który niedawno stwierdził, że „wydrukowane karty do głosowania są sprawdzane przez notariusza, a zatem nie można ich podrobić”.
Podobnie głosowanie online ma być nadzorowane przez notariusza. Urzędnik nie potrafił jednak odpowiedzieć, czy istnieje mechanizm zapobiegający podwójnemu głosowaniu. Portal przytacza także stanowisko węgierskiego Centrum Informacyjnego Rządu, według którego władze zakładają, że obywatele nie chcą oszukiwać, lecz wyrazić swoją opinię. Potwierdzać to ma wysoka frekwencja w plebiscycie.
Ukraińcy o referendum: Prymitywna manipulacja
Na wyniki „referendum” zareagowało MSZ Ukrainy, które zamieściło oświadczenie na swojej stronie internetowej. Resort w Kijowie pisze, że za inicjatywą węgierskiego rządu, która „nie ma nic wspólnego z zasadami demokracji, otwartości i przejrzystości w wyrażaniu woli obywateli”, stoją ogólne manipulacje.
Zdaniem Kijowa węgierski rząd „dołożył wszelkich starań, aby uzyskać pożądany przez siebie wynik. Konsultacjom towarzyszyło agresywne podżeganie do bezpodstawnej nienawiści do wszystkiego, co związane z Ukrainą„.
„Taka kampania informacyjna trwa od wielu miesięcy. Węgierscy urzędnicy wymyślali nieistniejące groźby, rzekomo pochodzące z Ukrainy, aby bezpodstawnie zastraszyć węgierskich obywateli” – czytamy w oświadczeniu, w którym Kijów podziękował również tym Węgrom, „którzy szczerze wspierali Ukrainę i naród ukraiński podczas pełnoskalowej inwazji”.
Po co Orbanowi referendum w sprawie Ukrainy?
Co zmienia „referendum”? De facto – nic. Ponieważ nie ma ono żadnej mocy prawnej, nie będzie można się na nie powołać po zakończeniu negocjacji Ukrainy z Unią Europejską. A to może nastąpić dopiero za wiele lat. Co więcej, nie ma żadnej pewności, że w chwili podejmowania decyzji wciąż rządzić będzie obecna większość.
Po co więc to badanie opinii? Po pierwsze – „referendum” miało na celu skonsolidowanie elektoratu rządzącej koalicji i wzmocnienie poczucia jej siły. To szczególnie istotne w sytuacji, gdy polityczna pozycja rządzących staje się coraz trudniejsza, a opozycja i tak bojkotuje całe konsultacje.
Po drugie – pozwalało dalej podgrzewać temat „zewnętrznego wroga”, który ma być odpowiedzialny za gospodarcze niepowodzenia. Od 2022 roku wszystkie trudności tłumaczone są konsekwencjami wojny – zarówno zaangażowaniem Ukrainy, jak i unijną pomocą. Viktor Orban wciąż powtarza, że Węgry straciły przez wojnę ponad 20 miliardów euro. O rosyjskiej odpowiedzialności milczy.
Po trzecie – kampania referendalna posłużyła do atakowania Petera Magyara. Przedstawiano go, także na prześmiewczych grafikach, jako „przyjaciela Ukrainy”, a więc – w oczach rządowej narracji – wroga Węgier. Lider TISZY został uznany za zdrajcę. Nawet podpisane przez jego ugrupowanie oświadczenie, podkreślające różnice między TISZĄ a Europejską Partią Ludową, nie wpłynęło na tę retorykę. Viktor Orban konsekwentnie buduje ostre podziały między swoim obozem a środowiskiem reprezentowanym przez byłego sojusznika.
Wreszcie – na całej kampanii znów skorzystało gospodarcze zaplecze Fideszu: media, firmy produkujące spoty czy podmioty odpowiedzialne za reklamę zewnętrzną. Ile na tym zarobiły? Tego na razie nie wiadomo – ale zapewne będzie to przedmiotem zainteresowania niezależnych mediów. Wcześniejsze „konsultacje” kosztowały zazwyczaj kilka milionów euro.
Dla Interii Dominik Héjj