Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu „Interia Bliżej Świata” publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Brytyjski, konserwatywny „The Spectator”, z którego pochodzi poniższy artykuł, ukazuje się nieprzerwanie od 1828 r., co czyni go najstarszym tygodnikiem na świecie.
Moja przyjaciółka opowiedziała mi niedawno o pewnej młodej Chince, która zatrzymała się u nich i przez większość pobytu aż trzęsła się z chichotu. Zapytana, co ją tak bawi, udzieliła kilku wymownych odpowiedzi. W jednym przypadku powodem okazał się widok tak wielu ludzi wylegujących się w parkach. Chinka założyła, że najwyraźniej dzień pracy został z góry odwołany – i była bardzo rozbawiona, gdy dowiedziała się, że to jednak normalny dzień powszedni. Potem zdziwił ją fakt, że wszystkie sklepy i kawiarnie zamykają się o godz. 21. I kolejny powód do uśmiechu. – Tu nikt nie pracuje! – wykrzyknęła radośnie.
W pewnym sensie miała rację, choć oczywiście, niektórzy ludzie pracują – na przykład pracownicy fizyczni i osoby w sektorze usług. Pracują również prawnicy, dla których biznes kwitnie, gdy wszystko inne rozpada się na kawałki. Ale większość po prostu cieszy się trybem 9-17 (i często pracą zdalną).
Wielka Brytania. Kraj obiboków czy nowa jakość życia?
Za sprawą „stresu” (jedna na pięć osób wzięła z tego powodu wolne w ciągu ostatniego roku), gwałtownego rozwoju sztucznej inteligencji, a także trendów zapoczątkowanych w covidzie (darmowe pieniądze) bardzo wiele osób nie pracuje już tak ciężko jak kiedyś – albo nie pracuje w ogóle.
Dla zapracowanych mieszkańców mocarstw takich jak Chiny czy USA taki obrazek reprezentuje prawdziwą jakość życia.
Wielka Brytania staje się piekłem dla odchodzących w niepamięć superbogaczy, a rajem – lub przynajmniej przystanią – dla obiboków. Uderzył mnie – opublikowany w „New Yorkerze” – niedawny esej Leny Dunham, twórczyni i gwiazdy hipsterskiego serialu „Dziewczyny”. W książce zatytułowanej „Why I broke up with New York” (pol. „Dlaczego zerwałam z Nowym Jorkiem” – red.) Dunham wyjaśnia, dlaczego wybrała Londyn.
„Londyn zaskoczył mnie swoimi uspokajającymi różnicami w stosunku do Nowego Jorku” – pisze. „Miasto, na tyle duże, że pomieściłoby w sobie wszystkie pięć dzielnic Nowego Jorku – i to dwukrotnie – jednocześnie posiadało przestrzeń, wobec której nie mogłam przejść obojętnie. Ulice były tak szerokie, że budynki zdawały się ustępować mi miejsca. W domu miałam reputację samotniczki z obsesją na punkcie pracy… Tutaj poruszałam się z łatwością, czy to spacerując po Hampstead Heath (park położony w londyńskiej dzielnicy Hampstead – red.) czy też wślizgując się do czarnej taksówki, witana small talkiem przyprawionym szorstkim brytyjskim akcentem”.
Witaj w raju dla obiboków, Leno.
Amerykanie szturmują na Wyspy. „Mniej pracuję i biorę więcej urlopów”
Na Reddicie aż roi się od Amerykanów proszących o radę na temat przeprowadzki do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu lepszego życia, a także tych, którzy dzielą się swoimi doświadczeniami w tej kwestii. Zdecydowana większość poleca to posunięcie.
„Przeprowadziłem się do Londynu prawie dwa lata temu z Nowego Jorku i była to najlepsza decyzja w moim życiu” – czytamy w jednym z typowych postów w wątku zatytułowanym „Amerykanie, którzy przeprowadzili się do Londynu: jakie są wasze doświadczenia?”.
Jest wiele odpowiedzi takich jak ta od Sunny_Sailor: „Jakość życia jest nieskończenie lepsza”. Albo ta od PchyKeen: „równowaga między życiem zawodowym a prywatnym jest zazwyczaj lepsza. Jestem mniej zestresowany, mniej pracuję i biorę dużo więcej urlopów. Ochrona pracowników faktycznie istnieje„.
Albo ta od lndpuglady: „Nie zarabiam tyle pieniędzy, ile mógłbym mieć, ale mam bardzo wygodne życie i zawsze udawało mi się tu dobrze funkcjonować, nie mając wiele. Pracuję w domu lub jeżdżę do pracy 20 minut rowerem. Miałem wiele przypadkowych problemów zdrowotnych, za które nie zapłaciłem ani centa, a które w USA doprowadziłyby mnie do bankructwa”.
Darmowa opieka zdrowotna, „łatwe życie”, „dużo więcej urlopów” – to jest Wielka Brytania, którą opuszczają superbogacze, po części dlatego, że mogą po prostu zapłacić za lepszą wersję całokształtu i dostać go gdzie indziej.
Kulturowo i ekonomicznie coraz trudniej jest stać się bogatym i nim pozostać, a coraz łatwiej jest twierdzić, że jest się zbyt zestresowanym, neuroróżnorodnym, prześladowanym lub straumatyzowanym, by pracować. To, co stanowi ekonomiczną ruinę dla jednych, to możliwość wygodnego życia i tanich lotów do Neapolu lub Palmy dla drugich.
Życie w Wielkiej Brytanii jest całkiem niezłe dla tych, którzy nie mają większych ambicji. Być może niedługo na Wyspach zobaczymy więcej Amerykanów. Zapomnijmy więc o drenażu mózgów, bo wkrótce możemy zobaczyć konsekwencje drenażu napięć.
Tekst przetłumaczony z „The Spectator”. Autorka: Zoe Strimpel
Tłumaczenie: Nina Nowakowska
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji
- „The Guardian”: Pokolenie Z zmęczyło się udawaniem, że pracują
- „The Economist”: Gdzie żyje się najlepiej, a gdzie najgorzej?