Od połączenia się Facebooka i Instagrama w 2012 roku, czyli dwóch wielkich platform społecznościowych, kultura wizualna zmieniła się nie do poznania. Nie wyobrażamy sobie dzisiaj życia bez zdjęć i filmów wideo, które robimy od rana do nocy.
Każdego dnia globalną sieć zasila 5,3 miliarda zdjęć: 221 milionów na godzinę, 61 400 na sekundę. Od rozpoczęcia czytania przez ciebie – szanowna czytelniczko i szanowny czytelniku, tego tekstu zamieszczono w internecie około 200 tysięcy nowych zdjęć.
Na koniec ubiegłego roku zasoby sieci były w posiadaniu 14,3 biliona zdjęć. Przewiduje się, że do 2030 będzie ich przynajmniej 30 bilionów.
Ta rewolucja ma swoje początki w 2010 roku, kiedy pierwszy raz w smartfonach zamontowano kamerki wideo i aparaty umożliwiające wykonywanie zdjęć „selfie”. Obecnie 94 proc. fotografii zamieszczanych w internecie robionych jest właśnie aparatami telefonicznymi.
Przeciętna Europejka i Europejczyk wrzuca do sieci prawie pięć zdjęć dziennie. Amerykanie ponad 20. Powszechności dostępu do nowoczesnych urządzeń i aplikacji nie towarzyszy niestety świadomość odpowiedzialności za ochronę wizerunku i wielu innych danych osobowych.
Dzieci płacą za nieodpowiedzialność rodziców
Największą cenę zapłacą za to najczęściej uprzedmiatawiani – dzieci i młodzież. Twarze dzieci i ich obecność są doskonałym tłem dla poprawy wizerunku osobistego biznesmenów, aktywistów, polityków, rodziców i opiekunów. Idealnie wspierają też sprzedaż produktów i usług, promują placówki, kluby i przedsiębiorstwa.
Trudno uznać za przypadek obecność przy boku Elona Muska i Donalda Trumpa kilkuletniego syna właściciela platformy X. Obydwaj słyną ze skandali i pochwał wobec przemocy w życiu publicznym. Zdjęcia „ze słodkim szkrabem” wygrywające internety reperować mają więc reputację tego ekscentrycznego politycznego tandemu.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Na naszym własnym podwórku mamy ich aż nadto. Niespełna tygodniowa córka jednej z najbardziej znanych par influencerskich pokazywana była przez rodziców jako „właścicielka” własnego profilu na Instragramie.
Inni rodzice prowadzący na swoich mediach społecznościowych działalność komercyjną i promujący niezliczoną liczbę produktów chwalą się, że ich kilkuletnia córka pomimo choroby dzielnie pozowała do zdjęć na tle mebli ogrodowych jednej z firm.
Innym dzieci służą za ścianki do promocji usług szkoleniowych, książek, porad i wielu innych usług. Często ich sprzedaż ma zresztą miejsce w szkołach i przedszkolach, w których organizowane są spotkania autorskie i eksperckie. Te ostatnie warunkowane są często zakupieniem danej publikacji. Profile autorów/autorów wypełnione są zdjęciami uśmiechniętych dzieci.
Jakkolwiek nie oceniać intencji organizatorów, to dzieci są w tym przypadku darmowym środkiem do zarobkowania. Niestety, dopuszczają do tego – mniej lub bardziej świadome tego mechanizmu – dyrekcje placówek.
Nastolatkowie nie będą wdzięczni. Alarmujące wyniki badań
Wielu rodziców ulega społecznej presji pokazywania się jako dobrzy i troskliwi. W dobrej wierze publikują setki zdjęć swoich „pociech”. I w tym przypadku, choć niektórym podzielenie tej perspektywy przyjdzie z trudem, mamy do czynienia z instrumentalnym traktowaniem dziecka i jego wizerunku.
Oczywiście potrzeba psychologiczna budowania własnej tożsamości jako matki lub ojca jest jak najbardziej dobra. Jednak musimy sobie uczciwie powiedzieć, że zaspokajamy w ten sposób wyłącznie potrzebę własną.
Roczny, dwuletni czy pięcioletni człowiek nie ma przecież najmniejszej potrzeby zaistnienia w globalnych zasobach Facebooka, Instargrama czy TikToka. Przyznanie się do tego jest trudne. 80 proc. z nas uważa, że publikowanie takich zdjęć jest neutralne lub pozytywne. Publikujemy więc masowo.
W Europie około 15 proc. dzieci ma swój cyfrowy ślad jeszcze przed narodzeniem. W Polsce wynosi on około 10 proc. Najczęściej związane jest to zamieszczaniem zdjęć USG przez rodziców. Z brytyjskich badań wynika, że 81 proc. dzieci poniżej drugiego roku życia posiada swój ślad w sieci, a 5 proc. „ma własny” profil w mediach społecznościowych.
40 proc. polskich rodziców dokumentuje na platformach społecznościowych życie swoich dzieci. Prawie połowa nastolatków przyznaje, że tak właśnie czynią ich rodzice i opiekunowie. 24 proc. odczuwa z tego powodu zawstydzenie, a prawie 20 proc. niezadowolenie.
Dlaczego praktyki tego typu są groźne? Z przynajmniej kilku powodów
Po pierwsze, w sieci nic nie ginie. Zabieramy młodym ludziom możliwość opowiedzenia im w przyszłości historii o sobie samych w taki sposób, w jaki będą chcieli. Moje pokolenie taką możliwość miało. Najmłodszym niestety ją odbieramy.
Po drugie, nie mamy świadomości, że w wielu z tych sytuacjach przekraczane są granice już istniejącego prawa. Fundamentalnym prawem człowieka i dziecka jest prawo do prywatności i autonomii informacyjnej, a więc decydowanie samemu o dzieleniu się własnymi danymi.
Czy tak samo ochoczo dorośli godzą się, żeby zdjęcia z nimi umieszczane były regularnie w zasobach internetu? Oczywiście nie. Większość dorosłych ceni sobie własną prywatność przy jednoczesnym braku poszanowania dla prywatności osoby małoletniej.
Warto dodać, że istnieje już szereg przykładów pociągania bliskich do odpowiedzialności cywilnej po uzyskaniu przez dzieci pełnoletności za nadmiarowe używanie ich wizerunków z okresu dzieciństwa. Należy zaznaczyć, że mechanizmy algorytmów, jakimi rządzą się platformy, nie są przejrzyste.
W związku z tym zdjęcia te mogą być w przyszłości częścią nieprzyjaznych dla młodego człowieka kontekstów. Istnieje realne zagrożenie, że zaszkodzić mogą mu też w karierze zawodowej i społecznej.
Po trzecie, wiemy z badań, że umieszczanie zdjęć przez dorosłych zwiększa prawdopodobieństwo przemocy rówieśniczej, kpin i hejtu.
Po czwarte, czynimy dzieci znacząco łatwiejszym celem dla osób próbujących skrzywdzić je w sieci lub poza nią. Dzięki informacjom zawartym na profilach rodziców, klubów sportowych, szkół i przedszkoli z łatwością złożyć można narrację, która pozwoli w łatwy sposób zbudować wiarygodność sprawcy w oczach dziecka.
Nie przez przypadek międzynarodowa organizacja We Protect alarmuje, że czas nawiązania bliskiego kontaktu w grach online wynosi dzisiaj zaledwie 45 minut.
Po piąte, zasilamy zdjęciami naszych dzieci światowe sieci. Zdjęcia te służą do wielu niegodziwych celów. Australijski komisarz dokonał analizy, z której wynika, że połowa zdjęć i materiałów wideo w darknetowych sieciach pochodzi od bliskich dzieci, umieszczających je na swoich profilach.
Są one z łatwością wykorzystywane przez opisywane grupy. Z badań potencjalnych sprawców (wykonanych przez fińską „Protect Children”) dowiadujemy się z kolei, że aż 77 proc. badanych przyznaje się, że materiały prezentujące dziecko w dwuznacznych kontekstach znajduje w otwartej sieci.
Na drugim i trzecim miejscu wskazują na media społecznościowe i komunikatory. Jedna trzecia poszukuje też bezpośredniego kontaktu z dzieckiem właśnie na popularnych platformach oraz w grach online.
Listę ryzyk można wydłużać. Jedno jest pewne. Jeśli chcemy lepszej ochrony najmłodszych, musimy w radykalny sposób zmienić zachowania dorosłych. Leży to w najlepiej pojętym interesie całego społeczeństwa.
Ponieważ budowanie poczucia odpowiedzialności w świecie mediów cyfrowych nieuchronnie prowadzić musi do refleksji i frustracji związanej z poczuciem winy, to w surowe wymagania stawiać należy, w mojej opinii, w pierwszej kolejności instytucjom – klubom sportowym, szkołom, przedszkolom, firmom.
Ale także działającym w sferze publicznej i używającej wizerunku dzieci, zazwyczaj nie swoich własnych – aktywistów, celebrytów, polityczek i polityków, urzędników, ekspertów. To właśnie na instytucjach i publicznie szanowanych osobach wzorują się często opiekunowie i rodzice.