-
Przejścia graniczne z Rosją w Grzechotkach i Bezledach wciąż umożliwiają transport ludzi i towarów między Polską a Królewcem.
-
Mimo sankcji, polskie produkty są obecne w rosyjskich sklepach, a handel między krajami trwa.
-
Połączenia z Królewca do Gdańska i innych europejskich miast wciąż cieszą się sporą popularnością.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Piątek, godz. 9 rano, dworzec autobusowy w Gdańsku. Nie ma tłumów. W autobus do Królewca (obecna nazwa Kaliningradu) wsiada kilkanaście osób. To i tak więcej niż zazwyczaj, gdy pasażerów można policzyć na palcach jednej ręki.
Z Gdańska do Królewca można jechać codziennie o godzinach: 6, 7, 9, 12, 15, 16, 17, 18. Dwa z tych kursów obsługuje PKS. Mimo państwowo kojarzącej się nazwy od 2004 r. jest to firma prywatna. Połączenie z Gdańska do Królewca wynika z zapotrzebowania ze strony podróżujących między Polską a Rosją.
Polska a Królewiec. Wąskie gardło łączy dwa światy
Jak wyjaśniają przedstawiciele PKS Gdańsk, spółka posiada 101 autokarów, z których dwa są przeznaczone wyłącznie na obsługę linii międzynarodowej do Królewca.
– Naszymi autobusami w 65 proc. podróżują Rosjanie, z czego znikomą część stanowią obywatele Federacji. Większość to osoby mające obywatelstwo państw Unii Europejskiej lub co najmniej kartę stałego pobytu w państwach zachodnich, które, jadąc do Kaliningradu lub do Gdańska, przesiadają się w samolot. Około 10 proc. podróżnych stanowią obywatele Polski, pozostałe 20 proc. to Białorusini, a ostatnie 5 proc. to mieszkańcy pozostałych państw – wyjaśnia przedstawiciel firmy.
Poza PKS-em między stolicą obwodu i województwa pomorskiego jeździ rosyjska firma Zelenogradsk-Trans, polska Eurotransbus oraz niemiecki przewoźnik Sputnik-Reisen, który wozi pasażerów z dawnego Konigsberga do i z miast niemieckich: Berlina, Bremy, Hamburga, Magdeburga, Dortmundu, Stuttgartu i Monachium.
Królewiec ma też połączenia we wschodnim kierunku – do Wilna i Kowna na Litwie. Pomimo wojny, rosyjska enklawa nie jest zamknięta.
Tajemnicą poliszynela jest, że połączenie Gdańsk-Królewiec to swoiste „wąskie gardło”. Tędy prowadzi może nie najkrótsza, ale dziś najszybsza droga na ukraińskie terytoria okupowane przez Rosję. Na Krym, do Doniecka i Mariupola przez front przejechać się nie da, ale lecąc dookoła – nad Morzem Bałtyckim przez Moskwę i Petersburg – już tak.
Z królewieckiego lotniska Chrabrowo można dostać się do dwóch rosyjskich stolic kilkanaście razy dziennie. Inaczej niż kiedyś, gdy były to ledwie cztery do pięciu lotów. Jest jeden warunek: trzeba mieć paszport inny niż ukraiński, na takim do obwodu się nie wjedzie.
Królewiec. Graniczne Eldorado
Gdy byłem w Królewcu ostatni raz podczas mundialu w 2018 r. przy dworcu autobusowym wzrok przyciągało ogromne centrum handlowe – „Eldorado”. Wtedy za kurs do stolicy obwodu trzeba było zapłacić symboliczne 50 zł. Dziś bilet autobusowy Gdańsk-Królewiec kosztuje już 170 zł. Mniejsza liczba pasażerów to wyższa cena – logiczne. Opłata konsularna, dotycząca wizy jednorazowej, wynosi 40 dolarów i można ją wyrobić wyłącznie elektronicznie.
Złote czasy dla Królewca to lata 2012-16 gdy obowiązywał tzw. Mały Ruch Graniczny (MRG). Jego regulacje oznaczały możliwość bezwizowego wjazdu do sąsiedniego kraju dla mieszkańców przygranicznych powiatów po stronie polskiej i całego obwodu po stronie rosyjskiej.
Małego Ruchu Granicznego nie zakończyła jednak aneksja Krymu w 2014 r. – MRG zamknięto, gdy wytworzyła się jakaś psychoza, że do Polski dzięki niemu przenikają rosyjscy szpiedzy, że to jest jak Schengen – otwarta granica. Tymczasem Rosjanie, żeby dostać zezwolenie, musieli złożyć więcej dokumentów niż w przypadku wiz turystycznych. Nasza strona dokładnie wiedziała, kto i kiedy wjeżdża – tłumaczy mi Paulina Siegień, autorka książki „Miasto Bajka. Wiele historii Kaliningradu”.
Jak dodaje, dziś Rosjanin może wyrobić sobie wizę hiszpańską czy francuską i jeździ bez problemu po Europie, legalnie. – Przekonanie, że na granicy jest jakaś żelazna kurtyna i że Rosjanie nie są w stanie dostać się do Polski, to wielka fikcja – zaznacza Siegień.
Zdrastwuj Lidl, Biedronka
W 2016 roku, pod pretekstem konieczności zachowania bezpieczeństwa szczytu NATO i Światowych Dni Młodzieży, Mały Ruch Graniczny zawieszono. Wtedy wydawało się to absurdalną fobią PiS-owskiego rządu, dziś jednak trudno uwierzyć, że mieszkańcy terenów przygranicznych jeździli do Rosji po tanią benzynę, alkohol i papierosy jak do siebie, a rosyjscy turyści w dobie MRG pokochali Polskę.
To wtedy zespół Parowoz w wesołej piosence informował świat „Zdrastwuj Lidl, zdrastwuj Biedronka”. Nie tylko przy granicy pełno było od autokarów z rejestracjami, zaczynającymi się od liczby „39” (symbolizuje Obwód Kaliningradzki – red). W Trójmieście, z sopockim aqua parkiem na czele, sytuacja miała się podobnie.
– Począwszy od początku 2012 r. mogliśmy zaobserwować rosnącą liczbę klientów z Rosji. Na podstawie liczenia tablic rejestracyjnych, przeprowadzonego w dwie soboty października w 2012 roku (400 na 10 tys. samochodów) szacujemy, że ok. 4-5 proc. odwiedzających pochodziło z Federacji Rosyjskiej. Nie dysponuję innymi statystykami, ale fenomen istniał i od początku 2012 do początku 2014 roku Rosjanie stanowili istotną grupę klientów w „Galerii Bałtyckiej” – wspomina Marcin Łukasiewicz, center manager w ECE Projektmanagement Polska Spółka z o. o., która zarządza gdańskim obiektem.
Królewiec „otwarty jak nigdy”
W rekordowym – 2014 roku – przez wszystkie przejścia drogowe na polsko-rosyjskiej granicy przejechało 6,5 mln podróżnych, w tym 3,2 mln Polaków i 3,3 mln cudzoziemców, głównie Rosjan. Dziś jest to około dziesięciokrotnie mniej.
– W 2024 r. funkcjonariusze Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Straży Grnicznej na dwóch czynnych drogowych przejściachz obwodem królewieckim – to jest w Grzechotkach i Bezledach – odprawili w obu kierunkach prawie 717 tys. podróżnych, z czego 637 tys. cudzoziemców, w tym 212 tys. Rosjan. Natomiast w obu kierunkach odprawiono ponad 80 tys. Polaków – wyjaśnia Mirosława Aleksandrowicz, rzecznik prasowy Komendanta Warmińsko-Mazurskiego Oddziału Straży Granicznej.
– Pojechać dzisiaj do Rosji czy do Białorusi to jest w ogóle żaden problem. W tamtą stronę granica jest otwarta szeroko i jak nigdy, obowiązują uproszczenia wizowe dla obywateli UE, w tym Polski. Jeżeli ktoś nie jest zaangażowany politycznie, nie jest dziennikarzem, to po prostu pojedzie i wróci – mówi Paulina Siegień.
Jak wskazuje, rządowa inicjatywa – „Tarcza Wschód” – jest dziś odmieniana przez wszystkie przypadki, jednak w praktyce niewiele to znaczy. – Politycy wytwarzają wrażenie, że jesteśmy „szczelnie” odseparowani od Rosji, od obwodu – podkreśla.
I dodaje: -To oczywiście fikcja, na zasadzie ciemny lud to kupi. Cały czas utrzymują się połączenia, na artykuły spożywcze nie ma sankcji. Znajomi przysłali mi zdjęcia ze sklepów i jak byk stoją tam polskie produkty.

I rzeczywiście, na zdjęciach, które pokazuje mi Paulina Siegień, widać jak na dłoni, że półki w królewieckich marketach uginają się od polskich produktów. Tylko kilka z nich to: popularny płyn do mycia naczyń, zgrzewka niemniej znanej wody i jedne z najczęściej wybieranych polskich wafli.
– Wiele się zmieniło, ale sporo spraw toczy się swoim dawnym rytmem – przyznaje rozmówczyni.
Meble płyną do Królewca. „Opłaca się i to bardzo”
Z Gdańska jedziemy do Elbląga. Na wjeździe do miasta nie ma już Ronda Kaliningrad, teraz nosi ono imię Bitwy pod Grunwaldem. Na dworcu autobusowym próżno szukać wskazówek o rejsach do Królewca, choć są szyldy informujące o połączeniach do takich metropolii jak Dzierzgoń i Młynary. Poza tym „business as usual”.
– Mijamy ich codziennie na ulicach i w marketach, wielu Rosjan wciąż mieszka w Elblągu i prowadzi tu biznesy. Handel przez granicę idzie, jak szedł – zgodnie przyznają mieszkańcy.
Elbląg to od zawsze zagłębie przemysłu meblowego. Dziś, gdy z Rosji sankcje wycofały niemieckich i skandynawskich gigantów, polscy producenci mają szansę na wielki zarobek. Jak słyszę, z polskiego portu meble płyną barkami do Rosji.
– Z tamtej strony nie przywieziesz ani 100 gram wódki, ani pół papierosa, na wjeździe do Rosji sprawdzają ile masz paliwa w baku. Ale cysterny jakoś jadą. No i meble na barkach. Jest dużo papierkowej roboty, utrudniają jak mogą, ale ostatecznie się opłaca i to bardzo – mówi mi jeden z mieszkańców.
Z Elbląga jedziemy dalej „berlinką” na północ, ku granicy. Na obwodnicy wyświetlacze nie informują, ile trzeba czekać na obleganym niegdyś przejściu granicznym w Grzechotkach, a to dlatego, że w ogóle nie trzeba czekać. Przejście w Gronowie jest zamknięte na amen, tak samo jak przydrożny bar, z menu jeszcze w cyrylicy.
Przed Braniewem, na częstotliwości 92,2 przez polskie stacje zaczyna przebijać się rosyjska mowa. Im bliżej granicy, tym lepiej ją słychać. Radio towarzyszy nam wzdłuż całej granicy. Prowadzący raczy nas m.in. „Katiuszą” – w końcu zbliża się dzień pabiedy.
Grzechotki-Mamonowo to jedno z dwóch, wciąż otwartych przejść granicznych z Rosją. Drugie to Bezledy-Bagrationowsk, niedaleko Bartoszyc. Powiatowe miasteczko ma zadbany zamek krzyżacki, jezioro, amfiteatr. I centrum ogrodnicze. Przechadzam się po nim, udając że szukam doniczek, cały czas zezując na wielki napis cyrylicą przy wejściu. Czy wciąż przyjeżdżają klienci z obwodu?
– Proszę pana, gdyby nie przyjeżdżali, czy ten napis by tu był? – pani ogrodniczka patrząc na mnie z politowaniem.

Wreszcie dojeżdżamy prawie do końca, liczącej 210 km granicy lądowej z Rosją. Spotykam się z burmistrzem Gołdapi – Konradem Kazanieckim. Gdy pytam o to, jak żyje się na końcu Unii Europejskiej, szybko ripostuje: – Dla nas to początek Unii.
– Nasza współpraca z partnerami rosyjskimi była bardzo nietypowa. Mieliśmy chyba jedyny na świecie transgraniczny maraton. Zawodnicy po przejściu kontroli granicznej jechali do partnerskiego wtedy Gusiewa, stamtąd biegli do Gołdapi. Ostatni raz taki bieg miał miejsce przed pandemią w 2019 r. Naszym problemem jest dzisiaj przekaz, który po części jest zakłamany. Mówi się, że jest tutaj niebezpiecznie, że są jakieś czołgi na granicy. Jak pan jechał do nas, widział pan jakiś czołg? – pyta retorycznie 31-letni burmistrz.
To kluczowy dla obronności Polski rejon, niedaleko znajduje się słynny Przesmyk Suwalski – to tędy, według teoretyków militarnych, wojska rosyjskie miałyby połączyć się z Białorusią. W mieście siedzibę ma 15. Gołdapski Pułk Przeciwlotniczy 16 Dywizji Zmechanizowanej. Jednostka zlokalizowana jest w centrum miasta i wciąż się rozrasta. Żołnierze widoczni są na ulicach.
Mimo to w 13-tysięcznej Gołdapi życie płynie spokojnie i powoli, jak to na Mazurach poza sezonem. – Chcemy jak najlepiej przygotować siebie i naszych ludzi do sytuacji kryzysowej. To nie musi być od razu wojna, może zdarzyć się atak hybrydowy – podkreśla Konrad Kazaniecki i zaprasza turystów do odwiedzin.
Lśniące nowością przejście towarowe Gołdap-Gusiew nigdy nie zostało otwarte, nie przejechał tędy ani jeden TIR. Granicą państwową podzielone jest również gołdapskie jezioro.
– Pozamykały się interesy, z terenu gminy zniknęły kantory i sklepy. Wiele podmiotów straciło. Szkoda. A przecież podczas trwania MRG gołdapska, przygraniczna Biedronka miała jedne z najwyższych obrotów w kraju – kończy gorzko burmistrz Gołdapi.