– Izrael zachowuje się, jakby był mocarstwem. Nic poza ich suwerenną decyzją się dla nich nie liczy – obrazowo ujmuje sprawę w rozmowie z Interią Marek Matusiak. – Bombardują Liban, bombardują Syrię, bombardują Iran, bombardują Jemen, bombardują Katar, bo taką podjęli decyzję i takie mają cele. Trudno znaleźć na świecie inne państwo, które samo sobie przyznawałoby taką swobodę działania, włącznie z bombardowaniem cudzych stolic – wylicza koordynator projektu Izrael-Europa w Ośrodku Studiów Wschodnich (OSW).
Ta samozwańcza mocarstwowość coraz mocniej irytuje społeczność międzynarodową i kolejne państwa Zachodu. Irytuje, bo społeczeństwa tych państw wyrażają coraz silniejsze oburzenie ludobójstwem i zbrodniami wojennymi w Strefie Gazy, domagając się jednocześnie stanowczej reakcji od władz swoich państw. Po blisko dwóch latach wojny w Strefie Gazy Zachód coraz mniej patrzy przez palce na wojenny horror na Bliskim Wschodzie. Zaczynają się pierwsze deklaracje, a nawet działania. Rzecz w tym, że być może pojawiły się zbyt późno, żeby odnieść realny skutek.
Przełomowy raport komisji śledczej ONZ
Zacznijmy od niezależnej Międzynarodowej Komisji Śledczej ds. Okupowanego Terytorium Palestyny, którą w 2021 roku powołała do życia Rada Praw Człowieka ONZ. Cel był prosty: zbadanie wszystkich możliwych naruszeń międzynarodowego prawa humanitarnego i praw człowieka przez Izrael.
W swoim najnowszym raporcie komisja stwierdziła, że Izrael w Strefie Gazy popełnił cztery z pięciu aktów ludobójstwa zdefiniowanych w Konwencji o ludobójstwie z 1948 roku wobec grupy narodowej, etnicznej, rasowej lub religijnej. Cztery wspomniane akty to: zabijanie członków grupy (etnicznej, narodowej, rasowej lub religijnej), powodowanie poważnych obrażeń cielesnych lub psychicznych, zamierzone stwarzanie warunków życia w celu zniszczenia grupy w całości lub w części, nałożenie środków mających na celu zapobieganie narodzinom.
Izraelskie MSZ ostro skrytykowało raport, oceniając go jako „zniekształcony i fałszywy”. Z kolei trójkę jego autorów uznało za „pełnomocników Hamasu”, którzy w swoich pracach polegali „wyłącznie na fałszywych informacjach Hamasu, przyswojonych i powtarzanych przez innych”, które „zostały już dokładnie obalone”.
Rzecz w tym, że ta sama komisja na wcześniejszym etapie swoich prac stwierdziła, że tak Hamas, jak i inne palestyńskie bojówki, popełniły zbrodnie wojenne i dopuściły się poważnych naruszeń prawa międzynarodowego 7 października 2023 roku, czyli w momencie rozpoczęcia trwającej wojny. Co do samego Izraela, komisja uznała, że izraelskie siły bezpieczeństwa popełniły w Strefie Gazy zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Członkowie komisji przekonują, że ich najnowszy raport jest „najmocniejszym i najbardziej autorytatywnym jak dotąd ustaleniem ONZ” w sprawie wojny w Strefie Gazy.
Komisja Europejska chce sankcji na Izrael
Publikacja raportu zbiegła się w czasie z zapowiedzią Komisji Europejskiej dotyczącą nałożenia sankcji gospodarczych na Izrael, a także sankcji personalnych na dwóch ministrów z rzadu Binjamina Netanjahu: ministra finansów Becalela Smotricza oraz ministra bezpieczeństwa Itamara Bena Gwira.
Sankcje gospodarcze oznaczałyby zawieszenie handlowej części umowy stowarzyszeniowej UE z Izraelem, czyli pozbawienie go uprzywilejowanego dostępu do jednolitego, unijnego rynku. To o tyle istotne, że Unia jest największym partnerem handlowym Izraela, który co roku eksportuje do krajów członkowskich UE towary o wartości 17 mld euro. Unijne sankcje oznaczałyby wprowadzenie ceł na 37 proc. towarów sprowadzanych do UE z Izraela. Wedle wstępnych szacunków, koszt dla izraelskich eksporterów wynosiłby ok. 227 mln euro rocznie.
Izrael i Ameryka wzajemnie trzymają się w szachu
Sankcje personalne wobec dwóch izraelskich ministrów to natomiast zakaz wjazdu na teren UE, a także „zamrożenie” ich aktywów w krajach unijnych. Komisja Europejska chce też zaproponować sankcje wobec osadników żydowskich i członków Hamasu.
Szkopuł zarówno z jednymi, jak i drugimi sankcjami polega na konieczności ich przegłosowania w Radzie UE. W przypadku sankcji gospodarczych konieczna jest większość kwalifikowana co najmniej 15 państw członkowskich stanowiących nie mniej niż 65 proc. ludności UE. W przypadku sankcji personalnych wobec izraelskich ministrów i osadników konieczna jest jednomyślność.
– Po pierwsze, to niewspółmiernie mało wobec tego, czego Izraelczycy dopuszczają się w Strefie Gazy, a po drugie szanse na to, że uda się to przegłosować są bardzo ograniczone – nie kryje sceptycyzmu Marek Matusiak z OSW. Jego zdaniem, problemem do przeforsowania jakichkolwiek sankcji wobec Izraela będą Niemcy. – Są duże szanse, że Niemcy staną okoniem i sprawa rozejdzie się po kościach. Dlatego Izraelczycy nie boją się Komisji Europejskiej – mówi nasz rozmówca.
Stany Zjednoczone kontra reszta Zachodu
Chociaż szeroko rozumiany Zachód coraz krytyczniej patrzy na Izrael, a nawet próbuje podejmować pierwsze realne działania, to rząd Binjamina Netanjahu wciąż może liczyć na niezachwiane wsparcie Stanów Zjednoczonych.
Potwierdzeniem tego było głosowanie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ 19 września. To właśnie z powodu weta Stanów Zjednoczonych upadła rezolucja RB ONZ domagająca się natychmiastowego, bezwarunkowego i trwałego zawieszenia broni w Strefie Gazy. Projekt dokumentu złożyło dziesięciu niestałych przedstawicieli RB ONZ: Algieria, Dania, Grecja, Gujana, Pakistan, Panama, Korea Płd., Sierra Leone, Słowenia i Somalia.
Rezolucja wzywała Hamas do uwolnienia wszystkich przetrzymywanych izraelskich zakładników, z kolei Izrael – do zniesienia ograniczeń w dostawach pomocy humanitarnej dla ludności w Strefie Gazy i zapewnienia agencjom ONZ oraz ich partnerom bezpieczeństwa w dostarczaniu tejże pomocy.
Zupełnie inną postawę do Stanów Zjednoczonych wykazały kilka dni później Wielka Brytania, Kanada i Australia. Wszystkie trzy państwa oficjalnie uznały istnienie państwa palestyńskiego, co spotkało się z ostrą reakcję władz Izraela.
Ciężko mi wyobrazić sobie „czerwoną linię”, którą Izrael musiałby przekroczyć, żeby stracić niezachwiane wsparcie Waszyngtonu. Chyba tylko użycie broni jądrowej
– Będziemy musieli walczyć na forum ONZ i we wszystkich innych miejscach przed kierowaną pod naszym adresem fałszywą propagandą i wezwaniami do utworzenia państwa palestyńskiego, co zagrażałoby naszemu istnieniu i stanowiło absurdalną nagrodę za terror – ocenił premier Netanjahu. Jednocześnie zapowiedział, że szerzej do sprawy odniesie się podczas swojego wystąpienia na forum ONZ, które zaplanowane jest na 26 września.
Izraelczycy przeciwko Netanjahu
Izraelski premier dyplomatycznym gestem Brytyjczyków, Kanadyjczyków i Australijczyków raczej się jednak nie przejmie. Chociaż rytualnego oburzenia i przerzucania winy na drugą stronę z pewnością nie zabraknie.
– Izrael stosuje bardzo wysoki pressing – Marek Matusiak z OSW sięga po wymowną piłkarską analogię, żeby zobrazować ostry styl izraelskiej dyplomacji. – Cokolwiek się powie – najlżejsza nawet krytyka, która wcale nie musi nieść ze sobą politycznych konsekwencji dla Izraela – i izraelskie władze natychmiast odpowiadają, przechodzą do ataku, dezawuują polityka, medium czy instytucję, która się tej krytyki dopuściła. W zależności od tego, kto jest po drugiej stronie, nazywają kogoś takiego albo antysemitą, albo oskarżają o wspieranie terroryzmu – wyjaśnia koordynator projektu Izrael-Europa.
O ile Netanjahu nie martwi to, co mówią i co robią w sprawie Izraela zagraniczni partnerzy, o tyle niepokoi go sytuacja wewnątrz kraju. A ta dla prawicowego rządu jest podbramkowa. Izraelczycy od dawna mają dosyć wszczynanych przez rząd kolejnych kampanii wojennych. Nie chodzi bowiem tylko o walkę z Hamasem. W międzyczasie Netanjahu wziął na celownik także Hezbollah, Liban, Iran, a nawet Zjednoczone Emiraty Arabskie i Kuwejt.
Izraelska armia opiera się w dużej mierze na dobrze przeszkolonych rezerwistach, którzy w razie mobilizacji porzucają swoje codzienne życie rodzinne i zawodowe, żeby walczyć na froncie. Po dwóch latach Izraelczycy mają dosyć. Coraz bardziej dosyć ma też izraelska gospodarka – w 2024 roku Bank Izraela oszacował, że trwająca w latach 2023-25 wielowątkowa kampania wojenna będzie kosztować izraelską gospodarkę niemal 56 mld dol., czyli około 10 proc. krajowego PKB.
Dodatkowo Izraelczycy są wściekli, że rozpoczynający co rusz kolejne operacje wojskowe Netanjahu wciąż nie zdołał uwolnić wszystkich izraelskich zakładników z rąk Hamasu, chociaż obiecywał to niejednokrotnie. Opinia publiczna domaga się też surowego rozliczenia odpowiedzialnych za to, że Izrael dał się zaskoczyć Hamasowi 7 października 2023 roku.

Dla rządu Netanjahu alternatywa jest więc prosta: ciągła wojna albo oddanie władzy (a nawet odpowiedzialność karna). – Ludzie uważają, że Netanjahu wykorzystuje tę wojnę do własnych politycznych celów. To wywołuje protest: zakładnicy, ogólne zmęczenie wojną, brak zaufania do rządu – wylicza Marek Matusiak z OSW.
Amerykańska karta atutowa
Jak to możliwe, że prowadząc wojnę za wojną, mając przeciwko sobie własne społeczeństwo i narażając się światowej opinii publicznej izraelski rząd wciąż robi to, co chce? Odpowiedzią są dwa słowa: Stany Zjednoczone.
– Izrael i Ameryka wzajemnie trzymają się w szachu – mówi Interii Marek Matusiak. – Na papierze widać, że Izrael bez Stanów Zjednoczonych de facto nie istnieje. Dostęp do amerykańskich zasobów wojskowych, wywiadowczych i wsparcia gospodarczego jest warunkiem, żeby Izrael funkcjonował tak, jak funkcjonuje. Bez Ameryki nie byliby tym, czym są – podkreśla analityk z OSW.
Izrael zachowuje się, jakby był mocarstwem. Nic poza ich suwerenną decyzją się dla nich nie liczy
Ogromna zależność od Stanów Zjednoczonych wcale nie sprawia jednak, że rząd Binjamina Netanjahu pokornie słucha się starszego brata zza Atlantyku. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie można było odnieść wrażenie, że to Izrael występuje w tej relacji z pozycji siły. Wszystko z powodu niezwykle silnego przełożenia Izraela na wewnętrzną politykę amerykańską – chociażby poprzez głównych donatorów dwóch największych partii. Krótko mówiąc: każdy amerykański polityk, niezależnie od przynależności partyjnej czy pozycji w strukturach władzy, musi liczyć się z Izraelem i jego interesami.
Prof. Tomasz Płudowski mówi wręcz o polityczno-medialnym izraelskim lobby w amerykańskiej polityce wewnętrznej. Amerykanista z Collegium Civitas zastrzega jednak, żeby nie wiązać tego z żadnymi teoriami spiskowymi. Nie ma natomiast złudzeń, że „każda administracja Białego Domu musi się z tym lobby liczyć”. – Dlatego amerykańskie władze nie będą ostro naciskać na Izrael. Mogą wyrażać sugestie, mogą uważać, że należałoby chronić ludność palestyńską, ale nie skrytykują Izraela otwarcie ani nie przyłączą się do prób nałożenia na Izrael twardych sankcji za jego politykę – podkreśla nasz rozmówca.
Do tego dochodzi trwające od dekad przekonanie amerykańskich elit politycznych, że na Bliskim Wschodzie to Izrael był i jest ofiarą, której należy pomóc. A także osobista przyjaźń Donalda Trumpa z Binjaminem Netanjahu. Swoje robią też twarde interesy geopolityczne – co prawda administracja Donalda Trumpa bardzo mocno postawiła na rozwijanie relacji z Arabią Saudyjską czy Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, ale to wciąż Izrael jest najważniejszym bastionem Ameryki na Bliskim Wschodzie.
Mówi Marek Matusiak z OSW: – Izrael na razie wydaje się być bezkarny, robi to co chce i jest przekonany, że żadne konsekwencje go nie dotkną. Czy tak będzie zawsze? Trudno powiedzieć. Na świecie zaczyna dokonywać się pewna zmiana nastawienia wobec Izraela, ale ona zachodzi powoli i zanim wyda konkretne owoce, to minie dużo czasu.
Prof. Tomasz Płudowski, Collegium Civitas: – Ciężko mi wyobrazić sobie „czerwoną linię”, którą Izrael musiałby przekroczyć, żeby stracić niezachwiane wsparcie Waszyngtonu. Chyba tylko użycie broni jądrowej. Najczęściej Izrael zabezpiecza się jednak w ten sposób, że odpowiada na ataki, nie atakuje pierwszy albo atakuje prewencyjnie.