W centrum najnowszego alarmu znalazł się Günther Thallinger – członek zarządu jednego z największych ubezpieczycieli na świecie, Allianz SE. Jak podkreślił w opublikowanym niedawno eseju, „wzrost temperatury o 3 stopnie Celsjusza sprawi, że wiele form ryzyka stanie się całkowicie nieubezpieczalnych”. A bez ubezpieczenia – które już dziś jest wycofywane z niektórych regionów – nie będzie można uzyskać kredytu hipotecznego ani sfinansować inwestycji infrastrukturalnych. Bez tego cały system finansowy traci rację bytu, a gospodarka może po prostu się zatrzymać.
Gospodarka pozostaje bez asekuracji
Rynek ubezpieczeń działa na jednej podstawowej zasadzie: matematycznej kalkulacji ryzyka. Gdy prawdopodobieństwo wystąpienia katastrofy staje się zbyt wysokie, a skala potencjalnych szkód zbyt duża – modele przestają działać. „Premie ubezpieczeniowe stają się tak wysokie, że ani firmy, ani osoby prywatne nie są w stanie ich opłacić” – pisze Thallinger. „Całe regiony stają się nieubezpieczalne. To już się dzieje”.
Jak pokazują dane Avivy, w latach 2013-2023 szkody wywołane ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi na świecie wyniosły 2 biliony dolarów. Tylko w 2024 roku – według firmy reasekuracyjnej GallagherRE – było to 400 miliardów. Koszty adaptacji i odbudowy zaczynają przerastać możliwości budżetów państw. „To już nie tylko kwestia środowiskowa, ale fundamentalne zagrożenie dla stabilności finansowej i politycznej” – komentuje Nick Robins z London School of Economics.
Thallinger ostrzega, że globalne ocieplenie zbliża się do poziomów, przy których „kapitał zostaje zniszczony przez wodę i temperaturę”. Zatopione domy tracą wartość, przegrzane miasta stają się niezdatne do życia, a całe klasy gospodarczych aktywów – od nieruchomości po rolnictwo – przestają być rentowne. Gdy dojdzie do fali wielkoskalowych katastrof, państwa nie będą w stanie pokrywać strat. „Nie istnieje sposób na przystosowanie się do temperatur, których człowiek nie jest w stanie znieść” – dodaje ekspert Allianz.
Przykładów jest już wiele: z powodu ryzyka pożarów firmy ubezpieczeniowe zaczęły wycofywać się z Kalifornii. Australia zanotowała siedmiokrotny wzrost wydatków na odbudowę po katastrofach w latach 2017-2023. A to dopiero początek.
Kapitalizm jak dżin z butelki
Dla badaczy takich jak prof. Thijs Schmidt z Uniwersytetu w Manchesterze, powiązanie między klimatem a systemem gospodarczym jest oczywiste. Jak podkreśla, „niekontrolowany pęd do zysku prowadzi do spirali nadkonsumpcji, która destabilizuje świat”. Kapitalizm jego zdaniem to „dżin wypuszczony z butelki”, którego nie da się już łatwo tam zamknąć. „Nasza gospodarka opiera się na spalaniu paliw kopalnych – to gospodarka wysokowęglowa” – pisze Schmidt.
Na przestrzeni ostatniego stulecia globalna temperatura wzrosła o co najmniej 0,74°C. W tym samym czasie emisje dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych gwałtownie wzrosły, napędzane przez przemysł, transport i produkcję masową. Konsumpcja – jak zaznacza John Urry – przestała zaspokajać potrzeby, a zaczęła napędzać zyski.
Zielona energia? Nie w takim tempie
Choć energia odnawialna rozwija się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, tempo tego rozwoju jest nadal niewystarczające. Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA), mimo rekordowych instalacji OZE w 2023 roku, produkcja energii z węgla i gazu oraz emisje dwutlenku węgla z sektora energetycznego nadal rosły i osiągnęły najwyższe poziomy w historii – odpowiednio 17 252 TWh i 13 575 megaton CO2.
Jak zauważa prof. Brett Christophers z Uniwersytetu w Uppsali, autor książki „The Price Is Wrong”, największy problem leży w strukturze zachodnich gospodarek. „Rządy Zachodu przekazały transformację energetyczną w ręce sektora prywatnego. Firmy inwestują tam, gdzie jest zysk. A na razie w OZE ten zysk jest zwykle zbyt niski” – pisze w tekście dla magazynu Time.

Podczas gdy Europa i Stany Zjednoczone polegają na ulgach podatkowych, dopłatach i przetargach, Chiny wdrażają planowaną gospodarkę. 95 proc. rynku farm wiatrowych w tym kraju należy do państwowych firm, a banki finansujące inwestycje są również kontrolowane przez państwo. W ramach planu ogłoszonego przez prezydenta Xi Jinpinga, do 2030 roku w samym tylko rejonie pustyni Gobi powstanie ponad 550 GW zielonej energii – więcej niż całkowita moc zainstalowana wiatru i słońca w całej Europie.
„To centralne planowanie w czystej postaci. Zysk ma znaczenie marginalne – państwo realizuje cele strategiczne” – pisze Christophers.
Wolny rynek nie wystarczy
W zachodnich gospodarkach ponad 95 proc. instalacji OZE należy do prywatnych firm. Średni zwrot z inwestycji w farmy słoneczne i wiatrowe wynosi 5-8 proc., podczas gdy koncerny paliwowe oczekują co najmniej 15 proc.. Nic dziwnego, że ExxonMobil od lat ignoruje rynek OZE. „Nie inwestujemy po to, by tracić pieniądze” – odpowiedział w 2015 roku ówczesny CEO (i późniejszy Sekretarz Stanu USA) Rex Tillerson.
Nawet przy wsparciu państwa zyski są skromne. Miliarder Warren Buffett, który inwestował w farmy wiatrowe poprzez swój fundusz inwestycyjny Berkshire Hathaway, przyznał: „Robimy to tylko dlatego, że dostajemy ulgi podatkowe”.

Gdy subsydia znikają – inwestycje znikają razem z nimi. Taka sytuacja miała miejsce w Wielkiej Brytanii w 2018 roku (energia wiatrowa na lądzie) i w Wietnamie w 2021 roku (fotowoltaika).
Na rozdrożu: rynek czy przymus?
Politycy Zachodu stają przed wyborem: pozwolić na dalsze spowolnienie transformacji albo radykalnie zmienić podejście. W grę wchodzi silniejsze zaangażowanie państwa, większe inwestycje publiczne, a nawet przejęcie niektórych funkcji przez sektor publiczny. W przeciwnym razie – jak ostrzega Thallinger – grozi nam „rynkowa zapaść wywołana zmianami klimatycznymi”, której skutkiem będzie zanik ubezpieczeń, kredytów i inwestycji.
„Kapitalizm musi rozwiązać kryzys, który sam stworzył” – pisze Thallinger. „To wymaga postawienia celów zrównoważonego rozwoju na równi z celami finansowymi”. Ale czy system oparty na maksymalizacji zysku jest zdolny do takiego działania? Zbyt wiele wskazuje, że odpowiedź może brzmieć: nie.