Marta Kurzyńska, Interia: – Zacznę od tego modnego ostatnio pytania, ile pan ma mieszkań?
Marek Woch, Kandydat Bezpartyjnych Samorządowców na Prezydenta RP: – Ja mam na kredyt mieszkanie – 39,25 metrów kwadratowych na Pradze Południe. Mnie przynajmniej po 15 latach pracy było na nie stać, bo dziś młodzi ludzie nawet na kredyt nie mogą sobie pozwolić, pomimo że ciężko pracują. Mam jedno jednopokojowe mieszkanie. Nie mylę się.
Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że Karol Nawrocki też mówił, że ma jedno mieszkanie.
– Ale ja wiem, co mówię, bo nie jestem politykiem, jestem działaczem społecznym. Może to jest ta różnica.
To jest pana mocna strona, że pan nie jest politykiem?
– To jest kwestia bardzo subtelna, ale ja zwracam na nią uwagę. U nas przyjęło się, że każdy człowiek, który chce działać społecznie, już się zajmuje sprawami politycznymi. Natomiast działanie na rzecz dobra wspólnego niekoniecznie musi być w rozumieniu partii politycznych, partyjnictwa. Czy to jest na plus, czy nie. Polityka po prostu daje narzędzia do rozwiązywania spraw publicznych.
Uważa pan, że politycy potrafią z nich korzystać?
– Uważam, że partie nie mają już narzędzi do rozwiązywania społeczno-gospodarczych problemów. Bo zajmują się sobą i walką o władzę. A 50 procent społeczeństwa, nie ma reprezentacji.
Tu Bezpartyjni Samorządowcy szukają niszy?
– Na Bezpartyjnych Samorządowców, co wybory, od 2018 roku Polacy oddają prawie milion głosów. Doszło do tego, że w ubiegłe wybory do samorządu jedna z partii politycznych przywłaszczyła sobie naszą nazwę, żeby zwiększyć swoje szanse wyborcze. A nam Państwowa Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji. Złożyłem skargę w Sądzie Najwyższym i wygraliśmy, podobnie było w wyborach do parlamentu. Pomimo tego, że półtora miliona głosów zostało oddanych na Bezpartyjnych Samorządowców, milion do Senatu i ponad 400 tysięcy do Sejmu w 2023 to my jesteśmy tępieni.
– Główne stacje telewizyjne w ogóle mnie nie zapraszają, zresztą nie tylko mnie, innych mniejszych kandydatów też. A ja chcę pokazać, że jest 50 procent społeczeństwa, które nie ma swoich przedstawicieli w parlamencie. I my tę niszę zaczynamy wypełniać i budować, także z innymi środowiskami.
Poparło mnie na przykład Stronnictwo Pracy, do którego należał Ignacy Jan Paderewski czy Karol Wojtyła.
Prześledziłam sondaże od stycznia. Pana najlepszy wynik to 1 procent. To nie jest tak po ludzku frustrujące?
– Nie frustruje się tym, że sondaże są kupowane przez innych na zamówienie, bo w przeciwnym razie nie nadawałbym się do tej roboty.
Może jak nie idzie w sondażach najłatwiej powiedzieć, że są kupowane?
– Ja po prostu rozmawiałem z sondażowniami i wiem, jak takie badania są robione. Jeżeli ja bym zapłacił 22 tysiące plus VAT, to bym miał sondaże takie, jakie bym chciał. Więc to nie są sondaże, to jest urabianie opinii publicznej, po to, żeby wmawiać, że jest tak, jak jest. Mieliśmy przykład rumuński. Aż unieważniali wybory, bo się nie podobali kandydaci.
A pan się nie czuje bezsilny wobec tych politycznych gigantów?
– Nie. Ja jestem spokojny. Natomiast wyzywanie kandydatów od planktonu politycznego, jest skandaliczne. Prezydent Komorowski, który przegrał w wyborach, bo się skompromitował, mówi, że jest jakiś plankton polityczny, który nie powinien kandydować. Nas popierają w wyborach setki tysięcy ludzi. To nie jest sondażownia. Kpią z nas, ale to mnie w ogóle nie rusza, bo takie są warunki gry, jak to powiedział Kazimierz Górski, legendarny trener piłkarski: „Gra się tak, jak przeciwnik pozwala”.
Chcę pokazać, że jest 50 procent społeczeństwa, które nie ma swoich przedstawicieli w parlamencie. I my tę niszę zaczynamy wypełniać i budować
Kto najbardziej fauluje na tym politycznym boisku?
– Mnie śmieszy, jak obywatelski kandydat mówi, że jest niezależny, po czym dostaje miliony złotych z partii politycznych na kampanię.
A pan jak finansuje kampanię?
– Niezależni kandydaci, tacy jak my, płacą na benzynę i na spotkania ze swoich pieniędzy i z datków, a nie z partyjnej kasy.
To, na jakim poziomie realnie jest pana poparcie, skoro mówi pan, że sondaże nie oddają rzeczywistości?
– Ja nie patrzę na poparcie. Ja się cieszę z tego, że to są nasze czwarte wybory i jest to jedyny ruch społeczny, który zrobił wybory, z tysiącami ludzi do Sejmu i do Senatu, do samorządu, do Europarlamentu i teraz prezydenckie. To jedyny ruch społeczny w Polsce po roku 89. o takiej skuteczności.
Ale skuteczność mierzy się też poparciem.
– Zaczyna się fala wznosząca. Ci, którzy niby rządzą, robią politykę od pięćdziesięciu lat. Ja jestem w życiu publicznym od dwunastu. My mamy czas, społeczeństwo się uczy, widzimy to po nerwowości polityków. Ludzie chcą zmiany sceny politycznej.
To nie jest myślenie życzeniowe?
– My się dopiero rozkręcamy. Zaraz po pierwszym czerwca zaczynamy już automatycznie kampanię wyborczą do następnych wyborów do Sejmu i do Senatu, więc to jest też nasza prekampania. Wszystko w rękach ludzi 18 maja. Mamy mnóstwo asów w rękawie.
– Naszą wizytówką są sukcesy na poziomie samorządowym, nikt tego nie mówi, słyszymy tylko: „O! Nie weszli do Sejmu”. My na poziomie ogólnokrajowym tak naprawdę jesteśmy od dwóch, trzech lat, dopiero zaczynamy budować programy, integrować środowiska, które są poza parlamentem, a których nikt nie słucha.
Kto jest zapomniany w tej publicznej debacie?
– Ostatnio na debatę o opiece senioralnej zaproszeni byli wszyscy kandydaci. Przyszło dwóch, w tym ja. Chcemy zajmować się realnymi problemami i je nagłaśniać, a nie bić pianę o jedno, czy o dwa mieszkania, bo ja się czuję, jakbym był w biurze nieruchomości.
Kwestia wiarygodności i uczciwości kandydata na prezydenta nie jest dla pana istotna?
– To są sprawy dla prokuratury i innych służb, jeżeli coś było nie tak, niech one się tym zajmują. To nie powód, by epatować nasze społeczeństwo kto, ile ma mieszkań. Są ważniejsze tematy.
– Mamy dzisiaj wojnę za granicą, nasi politycy przygotowują nas do wojny. Nikt o tym nie mówi, ale od czterech lat toczy się walec legislacyjny, rząd przestawia gospodarkę na wojnę. W Polsce – my o tym nie mówimy – nie mamy żołnierzy, nie mamy rezerwistów, nie mamy przeszkoleń. My chcemy mówić o realnych problemach, jak zapaść służby zdrowia, gdzie ja, jako naukowiec, napisałem dziesiątki publikacji, co trzeba robić.
– Nikt tego nie słucha, kolejki się wydłużają, kasy nie ma. My chcemy być merytorycznym głosem eksperckim, głosem profesjonalistów, przedsiębiorców. Sam jestem przedsiębiorcą. Jeśli wyborcy uznają, żeby dać nam szansę, będziemy mogli realizować wtedy nasze cele i programy.
Albo jak inni, którzy zapowiadali wielką zmianę, wsiąkniecie w polityczną rzeczywistość. Krytykowanie polityków z zewnątrz jest dużo łatwiejsze.
– My, jako eksperci w różnych dziedzinach, wiemy, jak zmieniać rzeczywistość, tylko musimy mieć długopis. To nie jest krytyka polityków, oni po prostu nie chcą tego zrobić. Daję przykład likwidacji NFZ-u, to nie jest mój wymysł. 21 lat temu cały skład Trybunału orzekł, że NFZ jest niekonstytucyjny. Wszyscy politycy przed wyborami twierdzili, że go zlikwidują. I co, i nic.
Poza likwidacja NFZ stwierdza pan też w swoim programie wyborczym, że zagrożenie jest nie tylko na wschodzie, ale też na zachodzie. Co ma pan na myśli?
– Nielegalną migrację. To zmiękczanie tkanki narodowej. Czy to nie jest jak dywersja? Lokalne społeczności zaczynają się bać. My byliśmy bardzo bezpiecznym krajem, a teraz to ogromny problem. O tym słyszę na spotkaniach od ludzi.
Politycy się napinają, mówią, co oni nie mogą, a w badaniach połowa społeczeństwa uważa, że oni nic nie mogą. Chcemy być takim języczkiem u wagi i racjonalizmu
Temat mieszkań może odwrócić losy kampanii?
– Będę konsekwentny. Nie zaczepiam polityków, którzy są w Sejmie, biją pianę, kłócą się. Nasz elektorat, do którego nie dotarli politycy przez lata, czyli centrum, konserwatyzm, normalność, chce zajmowania się sprawami drożyzny, energii, sprawami rolników. Okazuje się, że jestem jedynym rolnikiem-kandydatem, urodziłem się na wsi. Prezes PSL-u jest lekarzem, zajmuje się wojskiem, a wystawił Szymona Hołownię. Mnie to martwi, że są ludzie, którzy mają realną władzę, obiecali ludziom realizację programów, a dzisiaj ich nie realizują.
Do kogo ma pan największe pretensje?
– Jak debatuję z panem Szymonem Hołownią, zadaję proste pytania, o sprawczość, to on mówi, że nie ma większości, nic nie może. Żebym ja przyszedł do Sejmu, będę miał większość, to będę zmieniał świat. Nie po to ludzie wybrali dzisiaj poszczególnych polityków, żeby tak odpowiadali.
– Politycy się napinają, mówią, co oni nie mogą, a w badaniach połowa społeczeństwa uważa, że oni nic nie mogą. Chcemy być takim języczkiem u wagi i racjonalizmu. Ja jestem hydraulikiem, a mam doktorat nauk prawnych na Uniwersytecie Warszawskim, z filozofii prawa, z zakresu ochrony zdrowia. Dzisiaj czterech kandydatów nawet nie ma magistra, a jeden szuka dyplomu, bo nie wie, czy studiował, czy nie i oni mnie pouczają.
Rozmawiała Marta Kurzyńska