-
Gardłoród chilijski to płaz, którego samiec opiekuje się potomstwem, trzymając kijanki w workach rezonacyjnych w swoim gardle.
-
Gatunek ten jest na skraju wymarcia z powodu zanieczyszczenia środowiska, wycinki lasów oraz groźnej infekcji grzybiczej.
-
W Chile rusza akcja ratunkowa mająca na celu odbudowę populacji gardłorodów, a organizacja Ranita de Darwin oraz londyńskie zoo odgrywają w niej kluczową rolę.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Mogłoby się wydawać, że samiec gardłoroda jest kanibalem i to łasym na własne dzieci. Tak nie jest. Owszem, kanibalizm zdarza się u zwierząt, również u płazów, ale akurat nie u niego. Gardłoród połyka swoje dzieci nie dlatego, by je zjeść, ale dlatego, że jest bardzo troskliwym rodzicem.
W miejscu, w którym występuje ta żaba, nie brakuje wody, ale kijanki nie miałyby dużych szans na to, by w niej przetrwać. To bowiem woda rwąca, niezwykle wartka i lodowato zimna. Życie w niej jest ekstremalnie trudne i niewiele zwierząt to potrafi. Ponadto szybko przemieszczające się górskie potoki wymywają też potencjalny pokarm kijanek. Żeby przetrwać, muszą szukać innego wilgotnego miejsca niż te rzeki. I znalazły – wnętrze paszczy swojego ojca.
Samiec gardłoroda połyka bowiem złożony przez samicę i zapłodniony skrzek. Nie trafia on do jego żołądka, ale właśnie do gardła, a dokładniej – do worków rezonacyjnych, które u większości żab służą do wytwarzania i modulowania dźwięków potrzebnych w czasie okresu godowego.
Gardłoród znalazł dla nich nowe zastosowanie i dzięki nim wychowuje młode w swoim pysku. Trzyma je tak długo, aż wyklują się, podrosną i będą miały dość sił, by przetrwać w kipieli miejscowych rzek.
Gardłoród żyje nad wartkimi rzekami, więc chroni kijanki
Ten płaz żyje bowiem w Ameryce Południowej nad bardzo wartkimi strumieniami i rzeczkami na terenie Andów w Chile i Argentynie. Z dwóch gatunków tej żaby gardłoród Darwina mieszka po argentyńskiej stronie andyjskich szczytów, a gardłoród chilijski spotykany jest po stronie Chile.
O ile pierwszy jest gatunkiem ginącym i niezwykle rzadkim, o tyle ten drugi jest wręcz krytycznie zagrożony.
To w zasadzie krawędź wymarcia. Gardłorodów chilijskich została taka garstka, że można je… policzyć co do osobnika. Chile raportuje, że płazów tego gatunku zostało zaledwie 60.
Ministerstwo ochrony środowiska poinformowało, że monitorowanie populacji żab rozpoczęło się dopiero w ostatnich latach, po gwałtownym spadku, który doprowadził niemal do zagłady gatunku. W latach osiemdziesiątych wyglądało na to, że gardłoród chilijski w ogóle wymarł.
A to unikalne żaby i niezwykle ciekawe. Odkrył je w Ameryce Południowej jeszcze Charles Darwin w 1834 r., dlatego argentyński gatunek zwany jest gardłorodem Darwina. Gdyby wymarły, byłaby to strata dla andyjskich ekosystemów i dla przyrody, któa wytworzyła tak niezwykły gatunek radzący sobie z przeciwnościami, którego pokonują jednak zmiany w środowisku i presja człowieka.
Problemem tej żaby jest nie tylko zanieczyszczenie wód andyjskich, ale i wycinka miejscowych lasów. Rosną tu unikalne drzewa, wśród których gardłorody przebywały od lat. Teraz znikają, a dodatkowo chów wsobny osłabia ich organizmy i powoduje, że płazy są bardziej podatne na grzybiczną infekcję wywołaną przez pasożytniczego grzyba przez Batrachochytrium dendrobatidis. Powoduje on śmiertelną chorobę zwaną chytridiomykoza.
Oba gatunki gardłorodów są na krawędzi andyjskiej przepaści, ale Chile ogłasza właśnie początek akcji ratunkowej, która ma doprowadzić do odbudowy populacji tych płazów w wodach i lasach regionu. Zająć się ma tym chilijska organizacja non-profit Ranita de Darwin. Już 33 nowe gardłorody przyszły na świat w londyńskim zoo i dalszym etapem jest wypuszczanie ich do przygotowanych siedlisk w Chile.
Mają to być żaby już odporniejsze na działanie tych patogenów i zwiększające pulę genetyczną. A zanim zostaną wypuszczone, być może uda się opanować chytridiomykozę pustoszącą chilijskie i argentyńskie płazy.
