-
Coraz więcej uczniów ma trudności z wykonywaniem prostych czynności manualnych, takich jak wiązanie butów czy posługiwanie się nożyczkami, co przekłada się na problemy z czytelnością pisma.
-
Nauczyciele wskazują na wpływ technologii i wyręczanie dzieci przez rodziców jako główne przyczyny osłabienia motoryki oraz niechęci do pisania.
-
Specjaliści zaznaczają, że problemy z pisaniem mają różne źródła – od nadmiernego używania urządzeń cyfrowych, przez czynniki środowiskowe, po wrodzone trudności neurologiczne.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Przedszkole. Grupa siedmiolatków samodzielnie szykuje się do wyjścia z placówki. O tej porze roku zajmuje im to pięć minut. – I jest to świetny wynik. Wychodzimy codziennie, od czterech lat – mówi Interii Małgorzata, nauczycielka pracująca w przedszkolu. Jest dumna i podkreśla, że robi z dziećmi mnóstwo ćwiczeń rozwijających motorykę.
To ważne, bo widzi, co dzieje się z przedszkolakami. – Rodzice wyręczają dzieci. Mało które ma wiązane buty, zamiast guzików w ubraniach często są napy – komentuje. I dodaje: – Wiele dzieci jest bezradnych. W przedszkolu czekają na pomoc dorosłych, bo tak są wychowywane. Rodzic goni, wszędzie się spieszy. Woli wyręczyć dziecko.
Ten problem widzą też nauczycielki szkół podstawowych.
Magdalena: – Z jednej strony niektórzy uczniowie wykonują piękne prace plastyczne, z drugiej nie potrafią posmarować kanapki masłem. Ostatnio w klasie VI wycinali siatki brył i składali je. Duża grupa miała z tym trudności.
Aleksandra: – Wiązanie butów, ubieranie się – proste czynności stają się bardzo trudne. Dzieci nie potrafią obsługiwać nożyczek. Wycięcie kółka graniczy z cudem.
Nie potrafią siebie odczytać. „To 3 czy 8?”
Efekt? W podstawówce po napisaniu kilku słów zaczyna boleć ręka. Uczniowie protestują.
Renata, polonistka: – Dzieci nie potrafią odczytać swojego pisma, a konieczność dłuższego pisania wywołuje powszechne narzekanie. Uczniowie szybko się męczą.
Nie chodzi tylko o literki, ale i o cyfry. Magdalena, matematyczka, potwierdza: – 3 zapisane niewyraźnie odczytywane jest jak 8 i uczeń jest zdziwiony, że ma zły wynik. I dodaje: – Jeśli w klasie nauczyciel odczyta odpowiedź źle, bo zamiast 6 widzi 5, to można podejść i skorygować błąd. Na egzaminie ósmoklasisty już takiej możliwości nie ma.
A problem z rozczytaniem uczniów na egzaminach faktycznie jest duży. Renata jest egzaminatorką, pomagała rozszyfrować niektóre prace ósmoklasistów, bo „trzeba było domyślić się, co zawierają”.
Dotyczy to też maturzystów. Joanna, nauczycielka ze szkoły średniej zawodowej, która też jest egzaminatorką, komentuje: – Coraz więcej jest takich prac. To jeden z powodów, dla których egzaminatorzy rezygnują. Dla mnie poprawianie wypracowań jest coraz większym koszmarem. Mam wrażenie, jakby uczniowie „odrysowywali” znaki, a nie pisali litery.
Nauczyciele winią technologię
Joanna, kontynuując temat mówi, że w szkole średniej z podejściem do „spraw manualnych” coś na rzeczy jest. – Nawet na tym etapie większość uczniów ma buty wsuwane lub na rzepy. A ci, którzy mają sznurówki, nie wiążą ich – wskazuje.
Uczy też przedmiotów zawodowych. – Mamy uczniów na praktykach i jest problem z najprostszymi rzeczami. Przykład: musimy uczyć trzymania miotły, posługiwania się szufelką, mycia półek, bo przyszli sprzedawcy powinni umieć posprzątać salę. A nie potrafią. Pracodawcy zgłaszają też, że przyszła fryzjerka nie umie trzymać nożyczek, a kucharz noża.
Według Joanny problemem są „nowe technologie”. – Uczniowie są przekonani, że pisanie odręczne to przeżytek.
Magdalena, matematyczka z podstawówki, dodaje: – Dzieci głównie spędzają czas na graniu i „ćwiczą paluszki”. Potrafią być mistrzami w tworzeniu cudownych budowli w internecie, a nie potrafią budować z klocków.
Nauczycielki pytane, czy mogą coś w tej materii zrobić, aby zachęcać do pisania i ćwiczeń manualnych, odpowiadają: nie ma na to ani czasu, ani przestrzeni. – Na sprawdzianach staramy się dawać jak najmniej zadań otwartych ze względu na swoje oczy i zdrowie psychiczne, wyjątkiem są wypracowania. Wiem, że to zabrzmi strasznie, ale jak poprawię 24 wypracowania, to czasami źle się czuję. Gdybym miała się jeszcze katować, dając zadania otwarte, gdy ich dawać nie muszę, to już bym się wypaliła.
„Nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka”
Katarzyna Goryluk-Gierszewska, dyrektor Szkoły Podstawowej Academy International Karolkowa w Warszawie mówi Interii: nie wrzucajmy wszystkich dzieci do jednego worka. W niepublicznej placówce, którą prowadzi, problemów z zanikaniem zdolności manualnych nie ma. Jak podkreśla, wszystko zależy od tego, o jakim środowisku w kontekście tego tematu mówimy. I od świadomości rodziców.
– Jeżeli wiedzą, że zgodnie z zaleceniami WHO dziecko do drugiego roku życia nie powinno mieć kontaktu z ekranem i są uważni na to, ile czasu spędza ono przed urządzeniami cyfrowymi, sytuacja wygląda zupełnie inaczej. W tym czasie dzieci mogą rysować, wycinać, lepić – czyli wykonywać czynności rozwijające małą motorykę. Co więcej, ponieważ wielu rodziców jest zapracowanych, dzieci spędzają dużo czasu w przedszkolach, gdzie te umiejętności są systematycznie rozwijane. Efekty tego widać później na etapie szkolnym – komentuje.
Zaznacza, że dużo zależy też od podejścia nauczycieli. Jej szkoła jest kameralna. – W szkołach publicznych, zwłaszcza tych o dużej liczbie uczniów, bywa to trudniejsze. Znam rodziców dzieci w szkołach podstawowych, gdzie w ogóle nie pisze się wypracowań. Brakuje nauczycieli, mają bardzo dużo obowiązków i trudno im wszystko pogodzić – wskazuje.
– A że dzieci narzekają, że nie lubią pisać? Jasne, że tak, u nas też. Otaczający ich świat jest szybki i to im towarzyszy od urodzenia. Zatem, gdy mają usiąść i skupić się przez 20-30 minut, by coś zapisać, często protestują i wolą używać tabletów – bo to przychodzi im łatwiej. I nie ma w tym nic złego, bo nie jest równoznaczne z tym, że pisać nie potrafią – komentuje Goryluk-Gierszewska.
Uczniowie z opiniami. „To nie jest kwestia braku chęci czy staranności”
Przyznaje, że ma też uczniów piszących nieczytelnie. – Są to uczniowie z opiniami z poradni psychologiczno-pedagogicznych i z roku na rok jest ich coraz więcej. W mojej ocenie wynika to z tego, że więcej wiemy i częściej się diagnozujemy. Czyli to nie jest kwestia braku chęci czy staranności, tylko prawdopodobnie wrodzonych trudności. Wydaje się, że to nie wynika z zaniedbań związanych z nadmiernym używaniem ekranów – ocenia dyrektor.
Katarzyna Lisowska-Bojar, psycholog szkolna z Academy International, komentuje i wyjaśnia – Jeśli uczeń nadużywa smartfonu, widać to w szkole – pojawia się zmęczenie, przebodźcowanie, trudności z koncentracją. Kłopoty z pisaniem, w tym diagnozowane jako dysgrafia, mogą mieć różne przyczyny – od zaburzeń neurologicznych i percepcyjnych po obniżone napięcie mięśniowe czy trudności w koordynacji ruchowej. Zwykle nie są one efektem ubocznym korzystania z urządzeń cyfrowych, lecz mają charakter wrodzony. Dlatego nie łączyłabym ich bezpośrednio z czasem spędzanym przed ekranem.
Nauczycielki ze szkół publicznych zaznaczają, że faktycznie, wielu ich uczniów ma opinię o dysgrafii, ale nie tylko oni napotykają trudności z pisaniem. – W mojej szkole ciężko znaleźć ucznia – z opinią czy bez – który pisze wyraźnie, trzyma się linii, pamięta o znakach przystankowych – mówi Joanna.
Chwila, która staje się nawykiem
O sprawę pytamy jeszcze psycholożkę z Fundacji GrowSPACE, Paulinę Filipowicz.
– Rodzice często nie zdają sobie sprawy, że najprostsze codzienne czynności – jak wiązanie butów, malowanie kredkami czy zabawa plasteliną – mają ogromne znaczenie dla rozwoju mózgu dziecka. To właśnie one kształtują zdolności manualne, koordynację, koncentrację, a nawet umiejętności językowe i społeczne. Kiedy dzieci są w tym wyręczane, a ich czas wypełniają ekrany, rozwój ten zostaje zahamowany – wyjaśnia.
Zauważa też, że wielu rodziców daje dzieciom telefon „na chwilę”, a ta chwila staje się codziennym nawykiem. – Już kilkanaście minut dziennie może ograniczać rozwój mowy, motoryki czy koncentracji – szczególnie u najmłodszych dzieci. Zamiast telefonu warto dać dziecku kredki, kolorowankę czy książkę. Pozwolić samodzielnie się ubrać, zjeść, pomóc w kuchni.
– Dziecko potrzebuje realnego świata, dotyku, ruchu i relacji, by prawidłowo się rozwijać – i to właśnie rodzice mogą mu dać – podsumowuje psycholożka.
O roli rodziców mówią też na koniec nauczycielki z Academy International. Katarzyna Goryluk-Gierszewska: – Na pewno trzeba uwrażliwiać rodziców na trudności, które mogą pojawić się u ich dzieci. To nie oznacza niczego złego – przeciwnie, daje szansę, by odpowiednio zareagować i dziecku pomóc. Najtrudniejsze jest wtedy, gdy rodzic wypiera problem. Wciąż mamy w społeczeństwie osoby, które na samo słowo „psycholog” reagują niepokojem lub dystansem.
Katarzyna Lisowska-Bojar: – Bardzo zależy nam na tym, by rodzice byli otwarci na współpracę i nasze zalecenia – bo w szkole nie jesteśmy w stanie zrobić wszystkiego. Równie ważne jest wsparcie w domu i poświęcenie dziecku uwagi.