XXI wiek jest szczególnie udany dla polskiej siatkówki. Mało kto pewnie pamięta, ale dobrą serię zaczęła żeńska drużyna prowadzona przez Andrzeja Niemczyka. Nieodżałowany selekcjoner, słynący raczej z „zimnego chowu”, stworzył drużynę, która zdobyła dwa złote medale mistrzostw Europy. Drugiemu z tytułów wybiła zresztą niedawno okrągła rocznica 20 lat, bo to były lata 2003 i 2005. Jak pokazała historia, paniom pozazdrościli panowie, którzy rok później zostali wicemistrzami świata.
Polacy na podium MŚ siatkarzy. Umiarkowana radość z finałem w tle
Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Nagle okazało się, że w sportach drużynowych Polska potrafi być na topie. Nawet piłkarze dotarli do solidnego ćwierćfinału Euro 2016, choć akurat oni mają najtrudniej, patrząc na rosnącą konkurencję najbardziej globalnego sportu świata. Swoje robili piłkarze ręczni, koszykarze również potrafili i potrafią błysnąć. Siatkówka za to, nadal w swoim rytmie, dokładała kolejne tytuły do gabloty. Panie oddały pola panom, a ci od 2006 roku, z kilkoma słabszymi latami w dorobku, raczej przyzwyczaili do zadomowienia się na podiach mistrzostw świata, Europy, przełamali do tego „klątwę ćwierćfinałów” w ubiegłym roku (2024) w Paryżu.
Nie będę jednak wypisywał o wszystkich sukcesach Polaków, bo w sobotę 27 września to i tak przestało być ważne. Tzn. było, ale do rozpoczęcia półfinału z Włochami. Czyli bitwy, którą można oglądać ostatnio dosyć regularnie, najczęściej w grze o złoto. Impreza MŚ na Filipinach miała jednak inny, nietypowy scenariusz, układając drabinkę tak, żeby łatwiej było gospodarzom. A ci, choć dzielnie walczyli, to… nie wyszli nawet z grupy.
Włosi wygrali z Polakami 3:0. Tak samo, jak Polska potrafiła ograć Italię kilka tygodni wcześniej, w finale Ligi Narodów. Temperatura kibicowskich emocji, podobnie. Po wygranej w VNL Nikola Grbić i jego drużyna byli ulubieńcami, cmokania i wzdychania było mnóstwo. Porażka na MŚ? Towarzystwo raczej do zwolnienia od ręki. Na czele z serbskim szkoleniowcem, który na Filipinach zdobył dla Polski ósmy medal. Dodam jedynie, większość z nich była złota bądź srebrna. Ale to nie jest ważne, przynajmniej nie tu i teraz. Miało być granie o tytuł, a skoczyło się jakimś nędznym brązem MŚ…
W Polsce najlepiej się nie wychylać. Lepiej usiąść na kanapie
Dobrze, a teraz na poważnie. Nie chcę generalizować, bo podobnie jak w przypadku określania wszystkich kibiców per oni, tak w żadnej innej grupie społecznej, zawodowej (dziennikarze również), ogólnie życiowej, generalizowanie jest najczęściej krzywdzące. Zwłaszcza dla tych, którzy po prostu wiedzą, co z czym się je, jak wygląda – w tym wypadku – wynik sportowy od środka, jak funkcjonuje codzienność, która jest tylko z pozoru łatwa i przyjemna. A tak naprawdę potrafi zamknąć się w kilku nieudanych akcjach, na które sportowych potrafią pracować całe swoje życie.
Trener Grbić i jego siatkarze sami z niedosytem spoglądali w stronę brązowego medalu, wiedząc, na co ich stać, kiedy wszystko „kliknie”. Przed meczem z Włochami przede wszystkim nie kliknęło szczęście. Bo trudno było zakładać, że Bartosz Kurek, będący na MŚ w solidnej formie, nie zagra ani w półfinale, ani w bezpośrednim meczu o medal. Co więcej, to kapitan. Człowiek, który z pewnością dałby się pokroić za możliwość udziału w grze o kolejny tytuł. Choć pewnie mógłby już sobie przejść na zasłużoną emeryturę i oceniać innych, w marynarce i przed kamerami telewizyjnymi. Ale nie, on nadal gra i zachowując zdrowy rozsądek, jego brak, to był cios prosto w serce tej drużyny.
Ciosów było zresztą więcej, bo właśnie zakończony sezon reprezentacyjny był najbardziej niefartownym od lat, spoglądając na zdrowie zawodników. Dokładając do tego tych, którzy po prostu potrzebowali chwili oddechu po turnieju olimpijskim, trener Grbić mógłby pewnie zebrać drugi skład i spokojnie zakręcić się wokół ósemki, a może czwórki MŚ na Filipinach. Ale radził sobie z tymi, których miał. I którzy zasłużyli sobie na szacunek. Forma na tzw. imprezie docelowej? Chociaż było tak źle, nadal twierdzę, że do Włochów wcale nie brakowało tak wiele Polakom. Zamiast smakowitego meczu, była nerwowa szarpanina z obu stron, której nawet wygrani nie będą wspominać latami.
Właśnie. O szacunku na koniec. Bo ten zdecydowanie powinien być najważniejszym punktem tekstu. Punktem odniesienia zarówno do tego, co i czego dokonał, ja i zaufania względem wykonywanej pracy, w perspektywie przyszłości. Jeszcze się taki nie urodził, kto by wszystkim dogodził. Podobnie jest ze statusem nieomylności, który funkcjonuje właściwie tylko w kontekście tzw. kanapowych znawców. W myśl zasad „nie znam się, ale się wypowiem”, siatkarze również regularnie zbierają cęgi. Oczywiście o ile akurat nie wygrają, ale wtedy to przecież „sport, który uprawia dziesięć krajów na świecie”.
Więc może od razu, zanim trener Grbić coś wyjaśni, bo z pewnością można było zrobić coś lepiej, zwolnijmy go. Wszyscy razem, jak tutaj siedzimy. A za parę lat wspominajmy z rozrzewnieniem, że może jednak za szybko. I trzeba było posłuchać, poczekać. Ewentualnie wstać z kanapy. Albo, że kiedyś to były trzecie miejsca na MŚ, których nie docenialiśmy. A teraz to jest, jak jest.
Albo nie. Lepiej się nie wychylać. Prawda drodzy siatkarze?